sobota, 26 listopada 2011

Miłość wymaga wyrzeczeń. 2.

Na błoniach kolejny raz rozległ się dziewczęcy śmiech. Maxymillian mógł zapomnieć o ciszy i samotności. Uczniowie postanowili chyba nie zważać na wieczorny chłód i regularnie udawać się na spacery. Tylko, dlaczego nie robili tego w pojedynkę? Dlaczego musieli pojawiać się stadami? I jeszcze ta irytująco uprzejma nauczycielka. Nie ma w tej szkole innych dorosłych? Czy zawsze musi pojawiać się ta ruda? Maxymillian Ruthenberg nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić na to, by namówiono go do integracji. Siedział spokojnie pod drzewkiem i udawał niewidzialnego.
- Izabella! – krzyk jakiegoś chłopaka wyrwał Maxymilliana z zamyślenia. – Izuń, kotek jak ja cię dawno nie widziałem! – Sprawca zakłócenia spokoju Maxa wyłonił się zza drzew, tuż przy miejscu, w którym poprzedniego wieczoru palili ognisko.
- No wiesz – odezwała się Tragedia. – Nie moja wina, że wolisz wyjazdy zamiast naszego niepowtarzalnego towarzystwa. – Dziewczyna omiotła gestem ręki całe błonia i podparła się pod boki uśmiechając się do chłopaka.
Ach, wiec to małe, hałaśliwe, damskie stworzenie miało na imię Izabella. Max nie mógł przez moment uwierzyć, że tak poważne imię należy do tak niezrównoważonego krasnala. Dla niego ta istota pozostawała chyba jednak Tragedią. Uśmiechnął się złośliwie i zaczął przyglądać się pozostałym. Większość z nich rozpoznawał. Bywali tu przecież dość często. Co do pozostałych, jakoś nie interesowali go za bardzo. Izabella toczyła przez chwile dość ożywioną dyskusję z chłopakiem, co niezmiernie irytowało Maxa. Jej szczebiot przeszkadzał mu w spokojnym obserwowaniu pozostałych. Drażniła go ta rozmowa, choć nawet nie słyszał, a może raczej nie starał się usłyszeć jej treści. W końcu skapitulował, zakrył uszy rękoma i oparł czoło o podciągnięte do góry kolana. Nie chciało mu się ruszać z miejsca, więc postanowił w ten sposób odciąć się od otoczenia. Tym bardziej, że uczniowie kolejny raz zaczęli znosić chrust na ognisko i było im przy tym niezwykle wesoło. Chłopak zacisnął powieki i powoli zatapiał się we własnych myślach. Odcinał się od otoczenia, zatapiał w swój własny świat, wyciszał. Czuł jak oddala się myślami od tego miejsca, jak ogarnia go błogi spokój i ukojenie.
Wtedy właśnie został z tego spokoju wyrwany brutalnie po raz drugi. Tym razem jednak nie sprawiło tego czyjeś szczebiotanie. O nie. Tym razem został on przywołany do rzeczywistości o wiele brutalniej. Poczuł na swoim ramieniu coś bardzo zimnego i już po chwili, jego ciało przywitało się z wilgotną trawą i zimną ziemią tuż pod nią. Nawet nie zdążył wyciągnąć przed siebie rąk, by zamortyzować upadek. Został pchnięty z taką siłą i tak nagle, że reakcja po prostu nie była możliwa.
- A żeby cię szlag jasny… – wykrzyknął, podnosząc się dość niezgrabnie z ziemi. Urwał jednak w pół zdania gdyż to, co zobaczył przed sobą odebrało mu mowę. Spodziewał się zobaczyć jednego z tych wiecznie zadowolonych z życia chłopaczków, jacy szwendali się po całej szkole. Zobaczył jednak wpatrzone w siebie, błyszczące, brązowe oczy, kudłaty pysk i potężnie umięśnionego kocura. Tak! To był kot. Nie mały, kochany, przymilny kociej. Nie, nie. To, co stało teraz tuż przed chłopakiem to była ogromna, silna i niezwykle dostojna puma. Prężyła groźnie grzbiet i łypała na Maxymilliana uważnie. Pazury zatopiła w trawie i przygięła lekko tylne łapy, jakby gotowała się do skoku. Max stanął przed nią z trzęsącymi się kolanami. Serce łomotało mu w piersi, jak oszalałe, a w głowie zrodziła się jedna, przerażająca myśl: ” Zaraz zginę. Za chwilę stanę się kolacją dla tej bestii i nikt mnie przed tym nie uratuje. Nikt, bo przecież nikogo tu nie znam!” Strach narastał w nim z chwili na chwilę coraz bardziej. Czuł jak krew odpływa mu z twarzy, kręci mu się w głowie, a ręce zaczynają mu drżeć, zaciskając się odruchowo w pięści. Tak, jakby jego marne piąstki były w ogóle w stanie cokolwiek tu zaradzić. Chłopak cofnął się ostrożnie o krok i zatrzymał napotykając plecami drzewo. Jego drzewo. Jego ostoję spokoju. Dokładnie w tej samej chwili puma rozprostowała nogi i przeciągnęła się leniwie. Max przekrzywił głowę i popatrzył na zwierzę ze zdziwieniem. To on tu umiera ze strachu, a kocisko, co? Najwyraźniej nie przejęło się Maxem w ogóle. Chłopak zdębiał. Rozluźnił nieco dłonie i zmarszczył czoło zastanawiając się, o co chodzi, ale kiedy puma uniosła jedną łapę, przejechała nią dość obojętnie po własnym uchu i oblizała… Nie wytrzymał. Nagle zniknął cały jego strach.
Gest, jaki wykonało zwierzę upodobniło go tak bardzo do zwykłego, domowego kota, że chłopak zapomniał o tym, że zapewne właśnie w oczach kocura przybrał postać ponętnej porcji mięsa. Postąpił krok na przód i machając energicznie rękoma, zaczął odganiać pumę, jak burego dachowca z wiejskiego podwórza.
- Sio! Kysz! Poszedł stąd, sierściuchu! Do budy!
Tym dość komicznie brzmiącym komendom towarzyszyły równie zabawne gesty rąk Maxymilliana i przytupywanie, mające oczywiście na celu pozbycie się towarzystwa kocura. Puma spojrzała na chłopaka przekrzywiając łeb na bok i cofnęła się nieznacznie. Bynajmniej nie po to by uciec. Po chwili rozległ się gromki śmiech, a w miejscu gdzie przed chwilą stał kocur pojawił się chłopak o brązowych włosach i oczach tego samego koloru. Był nagi od pasa w górę, co wywołało u Maxa spotęgowane zaskoczenie. Przed chwilą stał przed nim kocur o grubym futrze, a teraz chłopak zbudowany jak średniowieczny posąg i do tego bez górnej części garderoby. Zaniemówił i zastygł w bezruchu z wrażenia. Za to chłopak przed nim śmiał się coraz głośniej.
- To było… – odezwał się, z trudem łapiąc powietrze pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu. – To było po prostu boskie. Nawet nie wiesz jak rozbawiła mnie twoja reakcja. – Kolejny atak śmiechu spowodował, że po policzkach niedawnego kocura pociekły łzy.
- Czyżby? – Obruszył się zbity z tropu Maxymillian. – Jakoś mnie to nie śmieszy.
- Oj… Bo ty po prostu nie widziałeś swojej groźnej miny – w głosie chłopaka dało się słyszeć ironię. Otarł ostatnie łzy z twarzy i podszedł do drzewa. Przejechał delikatnie dłonią po pniu mrucząc coś pod nosem. – To moje drzewo. Jeśli nie chcesz mieć kłopotów, to lepiej żebym cię tu więcej nie widział. – W pniu pojawiła się dziupla, z której chłopak wyciągną plecak i bluzę. – Jestem Christian. – odezwał się ponownie, kiedy już przyodział się w to, co wyjął z drzewa. – Nie stój tak jak słup soli i chodź.
Maxymillian patrzył na chłopaka z rosnącym z minuty na minutę zaciekawieniem. Co prawda, w pierwszej chwili chciał wypalić do niego, że w lesie jest cała masa drzew i że jeśli nie chce by ktoś szwendał się akurat pod tym, to powinien przyczepić tabliczkę z napisem „Własność prywatna”, ale beztroska chłopaka spowodowała, iż ode chciało mu się złośliwości.
- Tak, jasne. – odezwał się, wyrwany z zamyślenia. – Ale dokąd?
- Na początek na ognisko, a później zobaczymy. – Christian ruszył w stronę kręgu z kamieni. – Masz jakieś imię? – rzucił spoglądając przez ramię na Maxa i sprawdzając czy ten, aby na pewno zdołał się już wyrwać zupełnie z szoku i ruszyć z miejsca.
- Maxymillian. – Max zrównał się z Christianem i wyciągnął do niego dłoń.
- Nieźle. Muszę przyznać, że nawet nie najgorzej. – Chris uścisnął z uśmiechem dłoń kolegi i puścił do niego oczko. Widać było, że ma bardzo pogodne usposobienie.
Przy ognisku siedzieli już stali bywalcy błoni i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Towarzyszył temu śmiech i coraz to nowe pomysły na to, co ciekawego można zrobić z czasem przy płonącym stosie gałęzi. Nikt nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na chłopców. Christian wyciągną z plecaka kiełbaski i butelkę z jakimś napojem. Po chwili zasiadł na ławce obok Maxa a kiełbaski, trzymane przez niego zaklęciem nad ogniskiem, zaczęły apetycznie skwierczeć.
- Dawno cię tu przystało? – Christian obserwował uważnie ich posiłek, ale najwyraźniej miał tez ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o nowym znajomym.
- Dwa tygodnie temu. Przeniosłem się z rodzinnego miasta by odciąć się od wspomnień.
- Najgłupszy powód, jaki mogłeś sobie wymyślić. Wiesz o tym?
- Może najgłupszy, ale prawdziwy. A ty jesteś tu od zawsze? – Maxymillian nie chciał zagłębiać się w tłumaczenie przyczyn swojej wyprowadzki.
- Od dwóch lat. Moja poprzednia szkoła zrobiła się za ciasna dla mnie i dyrekcji wiec zostałem przeniesiony.
Christian roześmiał się radośnie. Wydawał się nie przejmować zupełnie przymusową zmianą szkoły. Spojrzał ukradkiem na Maxymilliana i szturchnął go w ramię widząc, że ten odpłynął myślami gdzieś bardzo daleko.
- Łap! – krzyknął po chwili i przywołał upieczoną kiełbaskę wprost do rąk Maxa.
Chłopak złapał szybujący ku niemu posiłek i syknął, czują żar na swoich dłoniach.
- Ej! Ja nie mam rąk z marmuru. – Przerzucał z uśmiechem kiełbasę z ręki do ręki.
- Poważnie? A mnie się wydawało, że tak właśnie jest.
Christian z szerokim uśmiechem podał blondynowi serwetkę i sam również zabrał się za jedzenie. Maxymillian wykorzystał czas na posiłek na przyjrzenie się ponownie koledze. Zafascynowały go zwłaszcza oczy chłopaka. Miały kolor jesiennych kasztanów. Jednak, kiedy Chris patrzył w ogień ich barwa zmieniała się na miedzianą. Były pełne radości i tajemnic.
- Max? – Christian zamachał przyjacielowi ręką przed nosem.
- Tak? – Chłopak wyrwany z zamyślenia nie pamiętał przez chwilę gdzie się znajduje.
- Pytałem cię, Śpiąca Królewno, gdzie dostałeś pokój.
- Ach… W północnej wieży. Dzielę go z jakimś niemrawym chłopaczkiem.
- Aż tak źle?
- No może nie jest aż taki straszny, ale bardzo dużo gada i w nocy chrapie tak głośno, że śpię z głową pod kołdrą.
- To przenieś się do mnie.
Propozycja padła tak szybko i z taką lekkością, że Max aż zaniemówił.
- No nie patrz tak na mnie tymi swoimi wielkimi oczkami. – Brunet znów uraczył kolegę czarującym uśmiechem. – Mówię poważnie. Co prawda w pokoju stoi tylko jedno łóżko, ale jest na tyle duże, że spokojnie się na nim zmieścimy.
Oczy Maxymilliana zrobiły się dwa razy większe niż przed chwilą, kiedy usłyszał wyjaśnienia kolegi. Za to Chris bardzo starał się utrzymać powagę, ale po chwili nie wytrzymał i roześmiał głośno. Nawet nie zauważyli, kiedy zostali na błoniach sami. Dopiero teraz, kiedy radosny śmiech Chrisa poniósł się echem po całym terenie zwrócili na to uwagę.
Christian, jednym palcem, podparł brodę Maxa i pchnął lekko w górę, zamykając w ten sposób usta chłopaka.
- Max, błagam cię – powiedział całkiem poważnie. – Nie patrz na mnie jak na akromantulę w różowej sukience. Żartowałem. Moje łóżko stoi całe noce puste, bo ja przebywam poza zamkiem. Śpię w dzień. I to też bardzo często na dworze. Po prostu, jako puma, wysypiam się sto razy lepiej, niż jako człowiek. Nie widzę, więc problemu w tym, żebyś zamieszkał ze mną.
Maxymillian otrząsnął się z zaskoczenia i uśmiechnął szeroko. Zgodził się na propozycję przyjaciela i jeszcze tego samego wieczoru razem przenieśli wszystkie jego rzeczy do kwatery Christiana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz