wtorek, 17 stycznia 2012

Miłość wymaga wyrzeczeń. 16.

Izabella wsunęła ręce w kieszenie i, szurając niezdarnie nogami przemierzała leśne ścieżki. Była wściekła, że Max jej gdzieś zwiał zanim zdążyła z nim porozmawiać. Niech go szlag! Jeszcze zrobi coś głupiego! Opatuliła się szczelniej swetrem i usiłowała znaleźć wyjście z lasu, co w ciemnościach jakie już zapanowały było dla niej bardzo nierealne. Żeby jeszcze mogła użyć czarów. Rozświetliłaby sobie nieco drogę. Ale nie, przecież nie byłaby Izabellą gdyby odpuściła. A mogła po prostu darować Amadeuszowi i nie paraliżować go za to, że powiedział o niej 'Wredota'. No i teraz ma za swoje. Czary są dla niej zakazane jeszcze przez dwa dni. Koszmar. Zagryzła mocniej zęby i skoncentrowała się na ciemnościach. Potykała się co chwilę i klęła pod nosem, ale i tak widoczność poprawiła się jej dopiero, kiedy zza chmur wyłonił się księżyc. Teraz przynajmniej widziała sylwetki drzew i przestała bez przerwy na któreś wpadać. Jedyne co ją jeszcze martwiło, to odgłosy, jakie docierały do jej uszu ze wszystkich stron. Tu skrzypnięcie, tam stuknięcie, a tam z kolei jakieś pomruki.
Nagle tuż, przed sobą usłyszała kolejną porcję trzaśnięć gałęzi i ujrzała dwa, błyszczące w ciemnościach, punkciki. Zawahała się i zamrugała szybko, by dostrzec coś poza nimi. Jednak to, co zamajaczyło przed nią wraz z niebieskimi rozbłyskami, nie pocieszyło jej w ogóle. Puma! Dlaczego znowu puma? W ciemnym lesie, jego oczy to było jedyne, co teraz widziała, ale nie podeszła jednak całkiem blisko. Nie miała na tyle odwagi. Nie po tym, co spotkało ją niedawno ze strony animaga.
- Dien? - zapytała drżącym głosem.
Ogon Kota poruszył się niespokojnie. Jeszcze przed chwilą przechadzał się po lesie leniwie. Był naprawdę znudzony, bo jakoś ten wielki dupek Dien zniknął mu sprzed oczu. Gdy zawiał wiatr, wyczuł, że w lesie znajduje się ktoś jeszcze - inna uczennica, jak mniemał. Podszedł więc w jej kierunku, szybko i prawie bezszelestnie. Gdy stanęła przed nim i odezwała się, zirytował się odrobinę.
- Dien, mam nadzieję, że to ty i, że za chwilę pójdziesz jednak w cholerę i zostawisz mnie w spokoju - powiedziała po chwili Izabella, nie widząc żadnej reakcji ze strony zwierzaka. - Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia i nie mam zamiaru słuchać ciebie.
Objęła się rękoma w geście ochronnym, tak, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc. Prawda była taka, że się go bała. Tutaj, w tym pustym lesie, mógł zrobić wszystko, a jej krzyków nie usłyszałby nikt. Z przerażeniem patrzyła jak Kot wstaje powoli i podchodzi do niej. W przeciwieństwie do Christiana był on całkowicie czarny, co dostrzegła dopiero po chwili i odetchnęła z ulgą. Gdy był jakiś metr od niej, zmienił się w niskiego szatyna z obojętną miną. Ubrany był w czarne rurki, niebieskie trampki i biały t-shirt. Mimo wszystko, jego oczy dalej świeciły dość intensywnie, a czarna czupryna świadczyła o tym, że się dziś nie czesał.
- No ja pier...- wyrwało się z jej gardła, kiedy chłopak powrócił do ludzkiej postaci.
Nienawidziła takich nagłych przemian. I jeszcze go pomyliła z Dienem. I to kogo? Jego chłoptasia Xelleta! Tylko jego jej tutaj brakowało. Cofnęła się odruchowo i potykając o jakąś gałąź, zatrzymała plecami na drzewie. Dzięki opatrzności, że tam w ogóle było.
- Czy każdy musi mnie z nim mylić? - spytał chłopak spokojnie, choć było to raczej pytanie retoryczne. Zlustrował ją uważnie wzrokiem. - Zgubiłaś się, czy tak tylko się szlajasz po lesie w nocy?
- Szlajam się i... Nie twoja sprawa.
- Okej, radzisz sobie. Jasne. No to pa...
Chłopak przyglądał jej się chwilę, po czym uśmiechnął się dość wrednie - bo zawsze tak wyglądał jak się uśmiechał i trudno mu było to zmienić. Po chwili cmoknął cicho i obrócił się na pięcie, ruszając powolnym, lecz miarowym krokiem w ciemność. No bo co się będzie narzucał.
- Miłego spaceru! - dodał, jeszcze zerkając nań przez ramię, wciąż z tym samym, toksycznym uśmieszkiem.
- Ej! - krzyknęła za chłopakiem i podeszła kilka kroków w jego stronę. - Przepraszam. Nie miałam zamiaru warczeć, bo w sumie nic mi nie zrobiłeś ale... - westchnęła żałośnie i przystanęła zrezygnowana, bo jak znała swoje szczęście to i tak nic już nie naprawi. - Może mi chociaż powiesz, w którą stronę mam iść -Wyszeptała bez nadziei na odpowiedź. Jak nic, przyjdzie jej tu nocować albo błąkać się pół nocy.
- No chodź tu...
Chłopak przystanął. Obracając się do niej i czekając aż podejdzie. Uśmiechnął się nawet, starając się. by nie wyglądało to mega wrednie.
- Jestem Logan, miło mi - tym jednym zdaniem Xellet zadziwił sam siebie. Od kiedy on jest taki miły?
- Wiem kim jesteś. Wiem jak się nazywasz i... - nie skończyła. Nie powiedziała tego co chciała powiedzieć, bo wystraszyła się własnego pomysłu. - Ja jestem Izabella. I, szczerze mówiąc, to nie wiem, czy mam się cieszyć, że cię spotkałam. No chyba, że odprowadzisz mnie do zamku - przyglądała mu się bardzo uważnie i walczyła sama ze sobą, by nie wypalić jednak z kolejną złośliwością.
- No to idziemy - ruszył spokojnie, w sobie tylko znanym kierunku. - Mogę wiedzieć czym zasłużyłem sobie na taką sławę? Zapewne niczym dobrym - zagadnął, kiedy się z nim zrównała.
- Em... Niczym? - zająknęła się. - Tak po prostu. Ludzie dużo gadają, a jak gadają to i ja się dowiaduję.
Potykając się niemiłosiernie, szła obok chłopaka ze spuszczoną głową. Dlaczego miała mu teraz opowiadać o tym skąd go zna? Przecież jak on się dowie prawdy to zapewne skończy się podobnie, jak po spotkaniu z Dienem. Miała nadzieję, że Logan nie czyta w myślach. Bo jeśli tak, to prowadzi ją pewnie w jakieś bardziej ustronne miejsce z zamiarem mordu, w ramach solidarności z chłopakiem.
- Ja jestem głupi, naprawdę, ale nie aż tak - odezwał się po dłuższej chwili milczenia. - Ale niech ci będzie. Powiedz chociaż skąd znasz Chrisa. Ilekroć ktoś nas pomyli, dowiaduję się ciekawych rzeczy. Może i ty masz dla mnie jakieś rewelacje - stwierdził spokojnie, skręcając za sporym drzewem i dalej idąc przed siebie.
Izabella zauważyła, że zerka na nią co chwilę. Czyżby sprawdzał, czy jeszcze mu nie uciekła? Milczała przez jakiś czas, zaciskając zęby, by nie wykrzyczeć mu co sądzi na temat Diena.
- Znam Christiana - odezwała się wreszcie. - Ale raczej wolałabym nie znać. Nie czekaj na jakieś pochwały pod adresem swojego chłoptasia. Nienawidzę go i tyle powinno ci wystarczyć - ucięła szorstko, z nadzieją na zakończenie tematu.
Czuła, że złość zaczyna w niej wzbierać, więc i głos jej się podnosił z minuty na minutę. Jeszcze chwila i nie wytrzyma. Wykrzyczy mu w twarz co myśli o Christianie.
- Jak miło. No dobra, nie wnikam, bo Chris jest irytujący więc... - skomentował spokojnie, jednak po chwili zaczął się cicho śmiać. - A tak w ogóle, to co ci zrobił? - spytał z szerokim uśmiechem, starając się już nie chichotać jak głupi.
W Izabelli zawrzało tak, że aż zapomniała patrzeć pod nogi. Efekt? No oczywiście, panna niezdara, po kolejnym potknięciu, zatrzymała się z rozpędu na ramieniu chłopka.
- Nie denerwuj mnie, dobrze?! - ryknęła wściekła o pytanie i potknięcie, bo przecież to jego wina, że prawie się przewróciła. - Nie chcę go znać i już. Damski bokser i sadysta... - syknęła pod nosem i otrzepała się, ruszając dalej.
- Mogłabyś być nieco milsza, więc proszę cię bardzo nie drzyj się na mnie - odparł spokojnie. - Nie udaje, że Chris jest idealny, więc nie będę go bronił, a skoro nie masz zamiaru mówić to okej.
- Jeszcze nie słyszałeś jak krzyczę. A skoro wiesz jaki on jest, to nie powinieneś się dziwić, prawda?
Milczał. Izabella starała się uspokoić trochę bardziej, by nie zaliczyć widowiskowego upadku na twarz. Uważnie śledziła kroki Logana. Nie miała zamiaru tu pozostać, a już na pewno nie miała zamiaru zostać porzuconą w środku lasu, przez kolejnego wściekłego na nią Kota.
- Faceci... - jęknęła po chwili, nieświadoma tego, iż zrobiła to na głos.
Wsunęła zmarznięte dłonie w kieszenie sweterka. Jak teraz się potknie, to będzie po jej ślicznych ząbkach. Trudno, pomyślała przez chwilę, ale chęć ogrzania rąk wygrała i pozostały one w kieszeniach.
- Cóż, dla mnie jest miły, więc nie za bardzo wiem o co ci chodzi - przerwał milczenie Xellet. - Ale podobno nie masz ochoty o tym rozmawiać - mruknął spokojnie, po czym zerknął przez ramię na dziewczynę i dodał cicho - Poczekaj chwilę.
Zmienił się błyskawicznie w kota i wskoczył na najbliższy pień, wbiegając po nim zwinnie na najniższe gałęzie, po czym zaczął skakać po nich w górę. Po chwili zniknął jej z pola widzenia.
- Pięknie - warknęła pod nosem.
Z rozdrażnienia kopnęła jakiś korzeń, który jednak okazał się kamieniem, więc jęknęła z bólu i podskakiwała przez chwilę na jednej nodze. Czy wszystkie Koty w tej okolicy są takie milusie? Uniosła głowę w górę, szukając chłopaka wzrokiem. Fajnie, że w ogóle widziała cokolwiek. Zrezygnowana, klapnęła tyłkiem na tym czymś w co przed chwilą kopnęła i wsparła brodę na dłoniach. Jak nic, czeka ją nocleg pod drzewem.
- Niech cię szlag, Max! - syknęła cicho i nabrała sporo powietrza w płuca, by choć trochę się uspokoić.
- Och, Max! Tego za to ja uwielbiam - mruknął spokojnie Xellet, zjawiając się nagle za jej plecami z założonymi rękami. - Nareszcie wiem skąd cię kojarzę. Widziałem cię z nim w amfiteatrze - uśmiechnął się, podchodząc spokojnie bliżej.. - Obstawiam więc, że jesteś jakąś psiapsiółką, tudzież laską Maxa. Czy coś w tym guście, skoro tak nienawidzisz Chrisa.
- Nie jestem niczyją laską - warknęła może trochę zbyt ostro. Nie odwróciła się jednak do niego, by nie widział jak bardzo ją właśnie wystraszył. Nie musi o tym wiedzieć. A jej serce i tak się zaraz uspokoi. - Jestem jego przyjaciółką, a Christian jest na tyle nadętym palantem, że wścieka się o naszą znajomość. Co to, Max? Jego własność, do jasnej cholery? A w ogóle to skończmy już, okej? Ty najwyraźniej masz problem z Maxem, a ja z Chrisem - odetchnęła głęboko i wstała z kamienia - Tylko nie waż się, mówić źle o Maxie - dodała cicho i spokojnie.
- Właśnie mi nawrzucałaś na chłopaka, więc przestań mi mówić co mam robić - wyminął ją i ruszył dalej przez las.
Izabella podążyła za nim w milczeniu. Szczerze mówiąc miała już dość tej dyskusji. Jest jak jest i będzie najlepiej, jeśli tak pozostanie. Christian trzyma się swojego Logana a Max powoli wraca do normalności. Dzięki Bogu nie skończyło się gorzej. Dzięki Bogu, że na jego drodze stanęła Alexandra. Maxymillian wydaje się przy niej znów stawać się tym samym chłopakiem, którego poznała. Nawet zaczyna się znów uśmiechać.
- A jeżeli chodzi o twojego Maxia... - głos Xelleta wyrwał ją z zamyślenia. - To nic mnie on nie obchodzi. Nie znam go i nie chce poznawać. I on również nie chce, żebym go poznał, uwierz.
- Nie rozumiem tylko, o co my się właściwie sprzeczamy - powiedziała szczerze. - Ja nie znam ciebie, a ty mnie, a kłócimy się o znajomych.
- W sumie masz racje - przyznał.
W tym samym momencie wyszli spomiędzy drzew. Xellet stanął na brzegu błoni szkoły i uśmiechnął się do niej delikatnie, wskazując na szkołę.
- Zamek, proszę bardzo. Poleć nasze linie lotnicze znajomym - zaśmiał się cicho.
- Ach... - rozpromieniła się na widok upragnionego schronienia. - Nie wiem jak mam ci dziękować. Masz u mnie dług wdzięczności - ruszyła szybko w stronę zamku, lecz po chwili odwróciła się jeszcze i pomachała do Logana. - I pozdrów tego gbura - po chwili jednak uśmiech zniknął, a Iza dodała cicho: - Albo lepiej nie, bo i ciebie będzie pilnował.
Chłopak wzruszył tylko ramionami i po sekundzie zniknął między drzewami. Izabella nie miała już, ani chęci, ani sił na szukanie Maxa. Stwierdziła, że zapewne znów siedzi u Aleksandry i z nikłym uśmiechem skierowała swe kroki do pokoju.
*
Max jednak nie siedział w ciepłym i pachnącym amortencją pokoju Aleksy. Miał dziś jeden z gorszych dni. Zdawał sobie sprawę z tego jaki potrafi być dołujący i jaki wpływ wywiera jego depresja na innych. Postanowił więc, że aby nikogo nie narażać na swoje ponure towarzystwo, jak i przeczekać falę załamania w samotności, najlepiej zrobi zapuszczając się w najodleglejszy kraniec lasu. I okazało się to słuszną decyzją. Samotność przez cały dzień dobrze mu zrobiła. Nikt nie pytał co mu jest, kiedy zamyślał się na dłuższą chwilę. Nikomu nie musiał tłumaczyć się z każdej spływającej po jego policzku łzy. Nikomu też nie musiał obiecywać, że to ostatnie krople żalu jakie przelewa i, że od dziś będzie już coraz lepiej. W spokoju i samotności przemyślał wszystkie za i przeciw, i podjął decyzję o poświęceniu pamięci o nieudanym związku na rzecz tego, co mógł dostać od Aleksy.
Czas zleciał mu tak szybko, że dopiero, kiedy księżyc uśmiechnął się do niego zza chmur, przypomniał sobie o spotkaniu z Izabellą. Pięknie. Czy tak zachowują się przyjaciele? Postanowił, że zanim wróci do chaty gajowego, zajrzy do niej i przeprosi.
Wyszedł właśnie na błonia, kiedy nagle, nie wiadomo skąd, ktoś się przed nim pojawił. Był to niski, szatyn z idealnie ułożonymi włosami, ubrany w biały garnitur, błękitną koszulę i błękitne trampki, które pasowały do jego świecących, szafirowych oczu. Był blady, a światło księżyca sprawiło, że jego oczy świeciły intensywniej niż zazwyczaj. Logan!
Na widok Maxa, chłopak uśmiechnął się promiennie i przechylił głowę na bok, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Maxymillian stanął jak wryty i wlepił w niego oczy. Każdego się tu spodziewał. Po prostu każdego. Tylko dlaczego los zesłał akurat tego osobnika, z którym nie miał najmniejszego zamiaru spotkać się w przeciągu najbliższego stulecia? Jasna cholera. Jeszcze tylko brakuje uśmiechniętego ironicznie Chrisa i pełnia szczęścia. A miało być tak pięknie.
- No, no, no... Kogo ja tu widzę - padło z ust Logana.
- Zapomnij, że mnie widziałeś - wyszeptał Max i wyminął chłopaka idąc w stronę zamku.
Nie chciał z nim rozmawiać, bo po co? Nie miał właściwie nic do niego, ale nie mógł powiedzieć, by marzył o tej właśnie znajomości. Najlepiej więc będzie urwać ją, zanim się jeszcze zaczęła.
Niestety, chłopak najwyraźniej nie był taki łatwy do spławienia i nie wiadomo jakim cudem, znów pojawił się przed nim. Tym razem bliżej, na wyciągnięcie ręki. Ironiczny uśmiech nie znikał z jego twarzy, a oczy lustrowały Maxymilliana bezustannie.
- Max, prawda? - spytał, choć widać było, że jest prawie pewny tego, że to właśnie przed Maxem R. stoi.
- Pytasz czy stwierdzasz? - najwyraźniej miał to być jednak najgorszy wieczór w życiu Maxa. - Miejmy to już za sobą, okej? - postanowił przejąć inicjatywę w rozmowie z nadzieją, że w ten sposób szybciej ją zakończy. - Jestem Max i tak, mieszkałem z twoim chłopakiem, ale już tam nie mieszkam. Coś jeszcze? - zapytał, łamiącym się głosem i zacisnął zęby, aż zazgrzytały.
Raz kozie śmierć! A dokładniej, Maxowi. Może Logan ulituje się nad nim i zabije go na tyle szybko, by się nie zorientował, że to już.
- Dziękuję za informacje. Skoro tak, to pewnie nie będziesz miał mi tego za złe...
Logan uśmiechnął się do Maxa uroczo, po czym błyskawicznie złapał go za ramię i cisnął nim o najbliższe drzewo. Max skrzywił się z bólu, ale nie wydał z siebie nawet jednego jęknięcia. Zamknął jedynie oczy i zagryzł mocniej zęby, by nie dać satysfakcji napastnikowi. Po chwili Logan stanął tuż przy nim i ściśle przyciskając go do pnia, wciąż wyglądając nieskazitelnie perfekcyjnie, wysyczał mu w twarz.
- Mam nadzieje, że się dobrze odżywiasz.
Dopiero teraz, gdy lodowate dłonie przyciskały go z niewyobrażalną siłą do drzewa, Max zrozumiał, że to nie Xellet. A kiedy napastnik ponownie uśmiechnął się szeroko, ukazując ostre białe zęby, zyskał pewność. To był wampir.
- Pierdolona szkoła - odezwał się ponownie krwiopijca. - Powiedz mi jeszcze kim jest dokładnie Dien?
- Słucham? Jak to kim jest Dien? A kim jesteś ty?
- No, a na kogo ja niby wyglądam?
Wampir znów otworzył usta by coś dodać, jednak nie odezwał się, a uśmiech powoli spłynął z jego twarzy. Odwrócił się nagle w bok. Max, wędrując spojrzeniem za wzrokiem napastnika, ujrzał niewysokiego rudzielca.
- Salvatore... - syknął wampir przez zaciśnięte zęby. - Jak miło.
W tym momencie jakaś siła wyrzuciła go w powietrze, a Max osunął się na ziemię. Zdekoncentrowany wampir wylądował parę metrów dalej, z hukiem uderzając o ziemię. Rudzielec natomiast powoli przysuwał się coraz bliżej Maxa, nieustannie celując w szafirowookiego mężczyznę dłonią.
- Może najpierw przywitasz się ze mną? - rzucił Salvatore z ironicznym uśmiechem i wymalowaną na twarzy pewnością siebie.
Xellet, a raczej to co wyglądało identycznie jak on, wstał błyskawicznie i posyłając im jedno wściekłe spojrzenie, zniknął gdzieś między drzewami. Salvatore stał z uniesioną dłonią, nasłuchując jeszcze dłuższą chwilę, po czym opuścił ją, odwracając się w stronę Maxa. Pochylił się, pomógł mu wstać z ziemi, przyjrzał mu się uważnie.
- Nic ci nie jest?
- Nie, nie.
Maxymillian jęknął i przeciągnął się niezgrabnie, sprawdzając czy jego żebra są w stanie używalności. Na jego twarzy malował się brak zrozumienia i lekki szok. Wpatrywał się nadal w miejsce, w którym zniknął napastnik i zastanawiał się kim on u licha był, że zapytał o Diena i o co tu, do cholery, chodzi. Przeniósł po chwili wzrok na wybawcę i pocierając bark odezwał się dość niepewnie.
- Czy może mi ktoś powiedzieć, o co tu chodzi? Jakoś nie bardzo rozumiem co się stało. Może ty?
- Właściwie to dość skomplikowane. Ogólnie, to nie był Logan, chociaż on też pewnie chciałby cię zabić.
Krótkie podsumowanie, ale przynajmniej zawierało to, co rudzielec najbardziej miał zamiar przekazać. To nie był Logan. To było przynajmniej pewne. Jednak mimo wszystko wyglądał jak Xellet. Jak to możliwe?
- Sądząc po pytaniu nic ci nie jest, więc wracaj już lepiej do środka.
Nieznajomy odsunął się kilka kroków od Maxa, wskazując głową na budynek.
- Ale skoro to nie był Logan to... - Maxowi zabrakło słów.
Jakoś sam nie wiedział, co chciałby w tej chwili powiedzieć. Nie miał jednak już ochoty na wizytę w zamku, więc pokręcił przecząco głową.
- Nie, dzięki. Jakoś odechciało mi się tam wchodzić. Muszę wracać do siebie - przyglądał się jeszcze przez chwilę wybawcy z nieskrywaną ciekawością. - Tylko wiesz co? Ja jednak wolałbym wiedzieć kto i za co chce mnie zabić. Nie żeby robiło mi to jakąś różnice, bo w mam gdzieś powody. Ale nie mogłem chyba narazić się całej społeczności z okolicy tylko dlatego, że pozwoliłem sobie na chwilę nieuwagi i dałem się ponieść uczuciom.
- Spokojnie, on to robił dla rozrywki - odparł chłopak, uśmiechając się smutno.
Zanim zniknął, posłał jeszcze Maxowi spojrzenie pod tytułem "Zmykaj, zanim wróci i urwie ci główkę." Tyle, że Max poważnie nie miał już najmniejszej ochoty na wizytę w zamku. Skwitował zniknięcie mężczyzny westchnieniem i odwrócił się w stronę, z której przyszedł, kierując się do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz