niedziela, 1 stycznia 2012

Miłość wymaga wyrzeczeń. 10.

Amfiteatr wyglądał dzisiaj bardzo dziwnie. Zamiast ławek i podestu znajdował się tam wielki labirynt, w którym było niezwykle ciemno. Nie przypominało to ani areny, ani niczego podobnego. Po prostu stało w pustej sali kilkadziesiąt płotów, a gdzieniegdzie na nich błyszczały dziwne światełka. Profesor siedział niewzruszenie na wysokiej wieżyczce, z nogą założoną na nogę i obserwował wchodzących uczniów. Na jego twarzy igrał szelmowski, wręcz uwodzicielski uśmiech, a oczy przeskakiwały z zadowoleniem z jednego ucznia na drugiego.
Maxymillian wszedł na teren amfiteatru i przystanął zdziwiony tuż za wejściem. Było tu już kilkoro uczniów, którzy również wydawali się zaskoczeni zmianami. Max leniwie, z rękami w kieszeniach i lizakiem w ustach, przeleciał wzrokiem po obecnych. Ta sama ekipa co zawsze. Japonka Lorien, znudzona Elena, Connie, Amadeusz... Tylko Izy nigdzie nie mógł zlokalizować. Zmarszczył czoło i skrył się pod kapturem bluzy. Miał nadzieję, że spotka Christiana bo widzieli się ostatnio jakieś trzy dni wcześniej. Oparł się zrezygnowany o ścianę i nie miał ochoty się ruszyć. Nagle poczuł na swoich oczach lodowate ręce, a tuż przy uchu zaćwierkał dziewczęcy głosik.
- Cześć Słodziku - Izabella cmoknęła go w szyję i roześmiała się.
- Cześć Młoda - odpowiedział nieco bardziej ożywiony i zsunął jej dłonie ze swojej twarzy. - Gdzie ty Chodzisz, że masz ręce jak lody?
- W lesie byłam.
Izabella stanęła twarzą w twarz z Maxem, objęła go za szyję z zaczepnym uśmiechem.
- Iza? - spojrzał na nią pytająco.
- No co? - pogłaskała go po policzku i zmieniła minę na smutną. - Korzystam z tego, że nie ma w pobliżu twojego anioła stróża - zaćwierkała i zjechała dłonią na pierś chłopaka, zatrzymując się w okolicy serca. - Gdzie w ogóle podziewa się ostatnio to monstrum?
- Tutaj! - zza Maxa wyłoniła się wściekła twarz Christiana. Jego oczy lśniły niebezpiecznie, a szczęka drżała od zagryzionych ze złości zębów. - Spadaj! - warknął, pochylając się nad dziewczyną groźnie. - Bo zapomnę o obecności profesora i pozostałych.
- A nie zapomniałeś przypadkiem o powrocie pewnego pana? - Izabella zmroziła wzrokiem Chrisa ale posłusznie cofnęła się o krok.
Christian zmrużył oczy i wciągnął głośno powietrze. Ręce zacisnął w pięści i aż zadrżał z narastającego w nim gniewu. Max odwrócił się w jego stronę i... "Boże! Teraz to przesadziła!" - pomyślał widząc płonące spojrzenie przyjaciela.
Na szczęście dla dziewczyny, w tym właśnie momencie odezwał się profesor.
- Witam moich miłych uczniów i uczennice! Zapraszam na początek labiryntu! Proszę sobie wybrać wejście! - wskazał małe bramki, które zastawiały poziome przeźroczysto błękitne linie. Za nimi kryła się ciemność.
Christian przytulił dłoń do policzka Maxa i uśmiechnął się smutno.
- Idź, powodzenia - powiedział niezbyt głośno. - Poczekam po drugiej stronie.
Maxymillian zajął miejsce przy jednym z wejść, tuż obok Izabelli. Dziewczyna odprowadziła Chrisa wzrokiem, a jej mina była tak jednoznaczna, że chyba każdy spostrzegł jaką miłością do niego pała.
Max rozejrzał się po amfiteatrze. Przy bramkach stało pięcioro uczniów: on, Iza, Lorien, Connie i Amadeusz. Jedynie Elena zajęła miejsce na trybunach.Ta dziewczyna unikała zajęć praktycznych jak ognia. Max uśmiechnął się na widok zabójczej miny Izabelli i pomachał jej ręką przed oczami, bo zdawała się nieobecna. Odpłynęła myślami gdzieś daleko, wpatrując się nadal w miejsce, w którym zniknął Chris. Pomogło. Dziewczyna powróciła ze świata rozmyślań i posłała mu słaby uśmiech.
- Dobrze! - rozległ się nagle głos nauczyciela. - Kiedy przekroczycie bramki uruchomi się system pułapek. Macie podążać w moim kierunku. Jeśli ktoś nie ma wyrobionej orientacji w terenie, to ma problem, bo będzie potrzebna - uśmiechnął się złośliwie. - Możecie iść! Pierwsza pułapka pojawia się za pierwszym zakrętem, a jaka będzie kolejna, to zależy od tego, w którą stronę pójdziecie.
Jak na komendę wszystkie barierki w bramkach zniknęły i uczniowie zaczęli kolejno znikać we wnętrzu labiryntu. Maxymillian odetchnął głęboko, oczyszczając umysł ze zbędnych myśli, skoncentrował się na zadaniu i również przekroczył bramkę.

Każdego z uczestników przywitały ciemności. Wchodząc do labiryntu, zostali zamknięci w objęciach mroku. Kiedy ostatni z nich przekroczył bramke, wszystkie zatrzasnęły się i odcięły im drogę powrotną. Na ścianach konstrukcji zaczęły zapalać się niewielkie światełka, wskazując uczniom drogę do pierwszej przeszkody. Zabawa zaczęła się na dobre.

Przed Connie pojawiło się światełko, które leciało wprost w nią. Zdawało się być kulą, ale po chwili zmieniło się w prostą poziomą linię, chcącą zwalić dziewczynę z nóg. Miała chwilę na zastanowienie się, ale reakcja musiała być szybka. Jedyne co przyszło dziewczynie do głowy, to zaklęcie tarczy. Wyciągnęła przed siebie rozpostartą dłoń i wypowiedziała formułkę. Niestety. Mimo, iż zaklęcie było rzucone poprawnie, to jednak nie zdołało ono zatrzymać świetlnego pręta i Connie została brutalnie powalona na ziemię. Na szczęście, pręt przeleciał nad nią i zniknął. Dziewczyna zerwała się z ziemi i wsłuchała w ciszę, która nagle zapadła wokół niej. Niestety, nie trwała ona zbyt długo. Tuż za jej plecami coś zachrobotało niebezpiecznie, więc, nie zastanawiając się ani chwili, puściła się przed siebie biegiem.

W drugim korytarzu, przed Lorien wybuchła ściana ognia, którą trzeba było zlikwidować, by móc iść dalej. Japonka uśmiechnęła się delikatnie i wykonując zgrabny ruch nadgarstkiem, rzuciła na płomienie zaklęcie wody. Niewielki strumień poleciał w kierunku ognistej przeszkody, lecz spłynął jedynie po płomieniach, które w ogóle na niego nie zareagowały. Japonka skrzywiła się i wywinęła dłonią, zamieniając zaklęcie wody na rozkaz zamrożenia. Tym razem podziałało. Ognista ściana zmieniła się w półprzezroczystą i bardzo nierówną ścianę lodu. No tak. Przestało być gorąco, ale teraz Lorien musiała pomyśleć nad bezpiecznym pokonaniem lodowej przeszkody. Mogła wprawdzie rozsadzić ją na kawałki, ale w korytarzu było tak mało miejsca, iż obawiała się czy nie zostanie poraniona przez odłamki. Na szczęście, ściana była na tyle nierówna, by można było bez problemu znaleźć oparcie dla rąk i nóg. Lorien postanowiła po prostu przez nią przejść.

Trzeci korytarz zajmowała Izabella. Ledwie przeszła kilka kroków, a tuż przed nią coś wypełzło. Był to dość duży wąż, który syczał groźnie i, z wysoko uniesionym łbem, zbliżał się do dziewczyny. Iza, zdecydowanym ruchem, przecięła powietrze ręką i wycelowała w gada wypowiadając zaklęcie kamienia. Starała się zawrzeć w tym geście choć trochę ze swojej nienawiści do Christiana. Nie mogła zrobić krzywdy jemu więc wyżyje się na gadzie, wyobrażając sobie, że to Chris. Zaklęcie podziałało błyskawicznie. W mgnieniu oka, syczący gad zamienił się w kamienną figurkę. Niestety, równie szybko przestało działać. Kamienny wąż poruszył się i po chwili na podłodze pozostały jedynie potrzaskane odłamki, a między nimi prężyła się do ataku czerwonooka, gadzia bestia.
- Co za wredna i uparta z ciebie bestia! - warknęła Izabella i odskoczyła w tył.
Zamachnęła się ręką, tnąc nią powietrze ze świstem. W stronę węża poszybowało zaklęcie magicznych ostrzy. Tym razem skutek był zadowalający. Wąż w jednej sekundzie został rozpłatany na kilkadziesiąt kawałków, które rozsypały się po podłodze. Jedynym minusem sytuacji było to, że Izabella została przy okazji pochlapana krwią gada. Dziewczyna odetchnęła jednak z ulgą. Przetarła twarz rękawem, co spowodowało, że wyglądała teraz niczym Indianin, i ruszyła przed siebie.

Maxymillian, wolno ale zdecydowanie, szedł przed siebie. Bał się? Nie, tego chyba powiedzieć nie mógł. On po prostu starał się być na tyle ostrożny, na ile się dało. Nie miał ochoty polec już teraz. Może dopiero za chwilę.
Przez jakiś czas nic nie dostrzegł. Aż do momentu kiedy poczuł, że ziemia pod jego nogami zatrzęsła się dość gwałtownie. Korytarz zaczął się zapadać. Rozpadlina zaczynała się gdzieś w oddali ale bardzo szybko zbliżała się w jego stronę.
- Szlag! - zaklął pod nosem.
Przecież latać to on nie potrafi, ani nawet skakać tak daleko. Jedyne wyjście to przebić się przez ścianę.Trudno, musi się ratować ucieczką. Wyrzucił przed siebie szybko dłoń i zakręcił nią energicznie celując w ścianę. Stanowczo wypowiedział odpowiednie zaklęcie i posłał ścianie piorunujące spojrzenie. Jak to nie pomoże, to już po nim. Podziałało! Poszerzająca się szczelina w ziemi pędziła do niego coraz szybciej. Dosłownie w ostatniej chwili zdołał przeskoczyć przez roztrzaskaną zaklęciem ścianę. Nadwyrężył sobie przy tym ścięgno w lewej ręce. Takim sposobem znalazł się w kolejnym korytarzu i mógł ruszyć dalej.

W kolejnym korytarzu, Amadeusz przeszedł spokojnie przez pierwszy zakręt. Nic się nie wydarzyło, więc z lekkim uśmiechem ruszył dalej. Dookoła niego była cisza i spokój. Jedyne dźwięki jakie do niego docierały pochodziły z innych korytarzy.
- No, Amadeusz, zdaje się, że tym razem los ci sprzyja i trafiłeś na bezpieczny korytarz - powiedział z triumfem.
Przeszedł kolejnych kilka metrów i, kiedy nadal nic się nie wydarzyło, poczuł się dziwnie odprężony. Nagle do jego nosa dotarł bardzo przyjemny, kwiatowy zapach. Był tak kuszący, że chłopak nie umiał się mu oprzeć. Skierował się w stronę, z której dochodził. Pokonał zakręt i natknął się na Inferiusa. Już na pierwszy rzut oka było widać, iż nie będzie to przyjacielskie spotkanie. Inferius, ledwo go dojrzał, ruszył do ataku. Jedyne zaklęcie jakie zaświtało w głowie ucznia, to zaklęcie odrętwienia. Skupił więc całą swoją uwagę na przeciwniku i, wyrzucając przed siebie dłoń, wypowiedział inkantację. Zadziałało. Jednak nie tak, jak powinno zadziałać. Zamiast całkowitego odrętwienia, Inferius został jedynie spowolniony. Jedynym wyjściem było ominąć go jak najszybciej. Chłopak ruszył biegiem tuż przy przeciwległej do Inferiusa ścianie. Dobrze, że chociaż biegać potrafił szybko. Wyminął przeszkodę i pokonał kolejny zakręt. Niestety, był tak rozpędzony, że wbiegając do kolejnego korytarza, nawet nie zauważył Akoromantuli tuż przed sobą. Kiedy wyhamował przy jednej z jej owłosionych nóg, było już za późno na reakcję. W jego stronę poleciała spora porcja pajęczyny, a stwór szykował się do posiłku.
Profesor zareagował błyskawicznie i Amadeusz po sekundzie siedział bezpiecznie na trybunach. Pierwszy pokonany przez zadanie.
*
W tym samym czasie, poza labiryntem, na trybunach zasiadło kilkoro uczniów. Christian również zajął tam miejsce i obserwował jak radzi sobie Max i pozostali.
- Witaj - usłyszał nagle tuś obok znajomy głos. - Jak radzi sobie twoja zabawka?
- Nieźle - odrzekł, spoglądając na Logana z niewyraźna miną. - Nie musisz być złośliwy. Nie musiałeś tu przychodzić.
- Chciałem sobie go obejrzeć.
- A co to eksponat?
- No jeśli dobrze pójdzie to niedługo nim zostanie.
*
Izabella doszła do rozwidlenia. Zastanowiła się chwilę i zdecydowała wejść w lewy korytarz. Szła ostrożnie, ale nie bojaźliwie, wpatrując się w każdy szczegół w otoczeniu i czekając na nowe niespodzianki. Po pokonaniu kolejnego zakrętu, przed Izabellą pojawiła się głęboka rozpadlina, napełniona jakimś dziwnym płynem, zupełnie nie przypominającym wody, a na ścianach wisiały liny. No tak. To teraz czekała ją chwila gimnastyki i zawziętości. Wzięła głęboki oddech i, nie namyślając się zbytnio, wdrapała się na liny, wiszące na ścianach. W myślach powtarzała sobie, że ma się uspokoić i zdać na swoje umiejętności. Posuwała się bardzo ostrożnie, co jakiś czas zerkając na dziwną maź, czy co to tam było w rozpadlinie pod nią. Nie uśmiechała jej się kąpiel w tym, więc zaciskała ręce kurczowo na linach i koncentrowała się na poprawnym przesuwaniu nóg. Nagle chlup! I tuż obok sunącej Izabelli, dziwna maź wyskoczyła i uderzyła w ścianę. Kolejne chlapnięcia były jednak o krok bliżej. Musiała się sprężać. Zacisnęła zęby i, uchylając się przed kolejnymi wyrzutami mazi, ruszyła dość szybko do celu, jakim było ominięcie rozpadliny z tym dziadostwem. Czuła jak ręce zaczynają ją piec od zadrapań, ale nie zwracała na to zbyt wielkiej uwagi, pragnąc jedynie się wydostać z labiryntu. Kiedy doszła do końca, zeskoczyła uszczęśliwiona na ziemię i przyjrzała się dłonią. Nie było chyba aż tak tragicznie. Zagoi się. Ruszyła dalej.
Jednak ledwie przeszła kilka kroków, grunt pod nią się osunął, a ona, chcąc nie chcąc, zjechała na tyłku, jak po jakiejś zjeżdżalni. Jak to Izabella, podczas ślizgu darła się wniebogłosy, więc chyba każdy mógłby ją usłyszeć w promieniu dziesięciu mil, gdyby nie fakt, że Amfiteatr był magicznie wyciszony.Wylądowała w jaskini, w której panowały egipskie ciemności. Zdołała jedynie zauważyć trzy świece przed sobą na małym stoliku. Otrzepała się lekko, kiedy wstawała i, wytężając ze wszystkich sił wzrok i słuch, podeszła do stolika ze świecami. Zastanowiła się nawet czy nie rozjaśnić tych ciemności magicznym blaskiem, ale skoro są świece zrezygnowała z tego pomysłu.

Connie dobiegła do rozwidlenia, ale z prawego korytarza doszło ją kolejne chrobotanie, więc musiała biec dalej. Z lewej strony dostrzegła ognistą salamandrę, a chrobotanie z prawej nadal się zbliżało. Dziewczyna wiedziała, że salamandrze niewiele mogła zrobić, więc postanowiła spróbować przebiec, lub przeskoczyć obok tego czegoś chroboczącego. Ruszyła ponownie biegiem. Skierowała się w prawą stronę, byleby tylko to coś nie zdążyło jej zaatakować. W duchu liczna na to, że tam będzie mieć większe szanse niż z salamandrą. Nie mogła dopasować tego dźwięku do niczego, więc nie miała pojęcia co ją czeka. Dopiero, kiedy podbiegła dość blisko, okazało się, że to maszyna złożona z obracających się belek. Nie miała wyjścia. Musiała zdać się na swoją sprawność fizyczną i pokonać dziadostwo, jeśli chce wyjść kiedykolwiek z labiryntu. Ruszyła do przodu trochę wolniej. Uważnie śledziła ruchy belek, żeby móc w każdym momencie uskoczyć przed niebezpieczeństwem. Wszystkie mięśnie dziewczyny były w pełnej gotowości, a oczy przeskakiwały z belki na belkę, kiedy zwinnie uchylała się, przeskakiwała lub osuwała w bok, by nie zostać przez żadną z nich powaloną. Dotarła do trzech ostatnich, uśmiechnęła się pewna triumfu. I to był błąd! Straciła czujność i zachwiała się, gubiąc rytm. Niestety, mechanizm to nie myśląca istota, która miałaby być może litość nad dziewczyną. Connie została brutalnie powalona na ziemię i widziała jak z oszałamiającą prędkością zbliża się do niej kolejna belka. Nie miała szans na ucieczkę. Na szczęście nauczyciel czuwał. Błysnęło i grzmotnęło i Connie została bezpiecznie przeniesiona z labiryntu na trybuny. Nie udało jej się, niestety dotrzeć do wyjścia.

Max przez chwilę mógł odetchnąć z ulgą, czuł jednak, że nadgarstek lewej ręki boli coraz bardziej. Po pokonaniu zakrętu, pojawiła się przed nim ogromna sala, co było anomalią. Na podłodze znajdowały się kolorowe kafelki, wyglądające dziwnie przyjaźnie, a po drugiej stronie metalowe drzwi. "To jest podstęp" - zaświtało w głowie chłopaka. Nie mogło być przecież inaczej. Słyszał kiedyś o zaklęciu niewerbalnym "wykrycie magii", ale nigdy go nie rzucał. Musiał jednak spróbować. Musiał być pewien, że nic mu nie będzie, kiedy wejdzie na ten kusząco kolorowy teren. Skupił się więc na zaklęciu i uniósł ręce przed siebie. Może zadziała? Może...
Udało się. Z niebieskich kafelków wystrzeliły piekielne ostrza. Teraz pozostało mu iść po zielonych w stronę drzwi. Nie czekając więc na zaproszenie, bo i tak nie dostałby takiego, ruszył przed siebie, przeskakując zgrabnie z jednego zielonego kafelka na drugi. Kiedy znalazł się już na samym końcu, z ulgą stanął na mniej kolorowym, ale i mniej niebezpiecznym gruncie. Stanął przed drzwiami i chwycił za klamkę. Drzwi ustąpiły bez większego problemu. W głowie chłopaka zrodziła się myśl, że skoro otworzył je z taką łatwością może właśnie dotarł do końca labiryntu. Przeszedł więc przez nie dość pewnie i.... Podobnie jak Izabella zsunął się niespodziewanie w dół i również przejechał się na tyłku. Wyleciał dziwnym trafem w tej samej jaskini co dziewczyna i wpadł na nią z rozpędu. Oboje wylądowali na ziemi.

Lorien przeprawiła się przez lodową ścianę i kiedy zeszła na drugiej stronie jej oczom ukazał się ładny korytarz z drzwiami przy zakręcie. Kiedy dziewczyna przez nie przeszła zobaczyła korytarz, gdzie znajdował się linowy mostek, a zaraz zanim, na złotym łańcuszku wisiał klucz. Lorien uśmiechnęła się wiedząc, że taka przeszkoda to dla niej żadna przeszkoda. Na wszelki wypadek, wzięła jednak kilka głębszych oddechów, by się uspokoić i choć trochę odprężyć. Bo kto wie, co pod tymi linami może się czaić? Weszła na mostek i, trzymając się bardzo kurczowo lin, ruszyła ostrożnie do przodu. Mostek trzeszczał złowrogo i huśtał się przy każdym jej ruchu. Może gdyby trafiło to na kogoś z lękiem wysokości nie byłoby tak przyjemnie. Japonka jednak nie obawiała się ani wysokości ani ciemności. Starała się oddychać dość miarowo i posuwać się do przodu krok za krokiem. Kiedy znalazła się już na tyle blisko, by dosięgnąć do łańcuszka z kluczykiem zerwała go szybko i zeskoczyła z mostka.
- Czy to nie było zbyt proste? - zapytała sama siebie.
Po chwili stwierdziła, iż nie będzie tego analizować i roztrząsać. Włożył kluczyk w dziurkę i chwyciła za klamkę. I wtedy z sufitu posypały się na nią jakieś bliżej nieokreślone grudki. Ziemia, trawa, robale... Wybuchowa mieszanka, która nie pozwoliła jej na zastanowienie, czy przejść przez otwarte właśnie drzwi, czy nie. Lorien wręcz przeskoczyła przez próg i zatrzasnęła drzwi za sobą. Odetchnęła z ulgą i ruszyła dalej. Nie miała zbyt wiele czasu na oddech. Już po kilku krokach, ziemia pod nią się osunęła, a dziewczyna, tak samo jak wcześniej Izabella i Max, zjechała ciemnym korytarzem wprost do jaskini ze świecami.

Wylądowała tuż obok pozostałych i uśmiechnęła się, dostrzegając jak niezgrabnie starają się podnieść z ziemi. Najwyraźniej mięli mniej szczęścia od niej i los zesłał ich jedno na drugie.
- Przepraszam - powiedział Max i, stojąc nad Izabellą wyciągnął do niej rękę. - Ale to nie ja.
Iza, korzystając z pomocy chłopaka, pozbierała się z ziemi i klepnęła go przyjacielsko w ramię.
- No przecież wiem - odwróciła się w stronę Japonki i dodała dość radośnie, jak na ich położenie. - No i Lorien do nas dołączyła. Wygląda na to, że teraz musimy działać razem, jeśli chcemy stąd wyjść.
- Taaa - najwyraźniej Lor nie miała tyle zapasu entuzjazmu co Iza.
Nagle w jaskini rozległo się dość głośne chrapnięcie i zaśmierdziało niemiłosiernie. Cała trójka odwróciła się stronę, z której dochodził ten dźwięk i do wszystkich zaczęło docierać z czym przyjdzie im się teraz zmierzyć. Izabella podeszła do stolika ze świecami i, przy użyciu zaklęcia płomienia, zapaliła je kolejną jedną po drugiej. Jak na małe świece, dawały zadziwiająco dużo światła.
Jaskinia rozjaśniła się i oczom uczniów ukazało się jezioro z niewielką wyspą po środku. Nad wysepką wisiało coś na kształt mostu zwodzonego, który najwyraźniej miał ich doprowadzić na drugą stronę jeziora. Niestety, mechanizm opuszczający most znajdował się na wysepce w towarzystwie trzech Trolli, które właśnie raczyły się obudzić.
- Trolle. No, a jakby to było inaczej. Wredne, wstrętne śmierdzące... - warknęła Izabella i skrzywiła się z niesmakiem i podeszła do brzegu jeziora.
- Musimy chyba dostać się jakoś do tej przekładni - Lorien wskazała na mechanizm opuszczający most i również skrzywiła się pod wpływem smrodu.
- Może wystarczy zaklęcie liny. Złapiemy ją i przyciągniemy - zaproponował Max, stając przy Izabelli. - Tylko musimy pozbyć się najpierw Trolli. Jakieś propozycje?
- Tak.Jest na nie zaklęcie. Tylko nie wiem czy mam na tyle mocy - Iza zwątpiła przez chwilę w siebie, pamiętając, iż zaklęcie powalenia Trolli wymaga niesłychanie dużo energii.
- Zrobimy to razem - zaproponowała Japonka. - Znam to zaklęcie i jeśli wypowiemy je razem, to może dzięki kumulacji damy radę.
- Ok, to razem. Max - Iza odwróciła się w stronę chłopaka. - ty rzucasz zaklęcie lin i starasz się poruszyć dźwignią.
Chłopak skinął głową na znak, że zrozumiał i odszedł od dziewcząt o kilka kroków. Przyszykował się do zaklęcia. Dziewczyny stanęły ramie w ramie przy brzegu jeziora, skupiły wzrok na Trollach. Niestety, bestie nie miały zamiaru stać bezczynnie i czekać na atak. Zaczęły groźnie wymachiwać łapskami, w których trzymały maczugi i obtłukiwać nimi ściany jaskini. Na uczniów posypały się kamienie, a pomieszczenie wypełniło się kurzem i pyłem. Maczugi niebezpiecznie krążyły nad głowami Izabelli i Lorien. Stały najbliżej ściany, więc i kamienie posypały się w zastraszającej ilości właśnie na nie. Sytuacja robiła się coraz bardziej niebezpieczna. Trolle przeszły na tyle blisko brzegu wysepki, iż teraz miały do uczniów doskonały dostęp.
Dziewczyny wyciągnęły przed siebie dłonie i, nie zważając na to, iż niebezpieczeństwo jest teraz o wiele bliżej, skupiły się na zaklęciu. Po chwili z ich dłoni wystrzeliła czerwona błyskawica i pomknęła w stronę Trolli. Niestety, przez kurz i sypiące się na dziewczęta śmieci, zaklęcie nie zostało skumulowane tak, jak obie tego pragnęły. rozdzieliło się i w dwóch oddzielnych ciosach pomknęło do celu.
Efekt nie był zadowalający. Podrażnił jedynie przeciwników. Troll, który znajdował się najbliżej nich postąpił krok do przodu i pochylił się tylko po to, by już po chwili trzymać w swojej obleśnej łapie Izabellę.
- Puszczaj, tyyyy...- krzyknęła na całe gardło, wyrywając się i szamocząc z przeciwnikiem. - Wredny, paskudny... - wrzeszczała wniebogłosy, szarpała się w uścisku Trolla o tyle energicznie i zawzięcie, o ile ów uścisk jej na to pozwalał.
Wrzaski dziewczyny drażniły stwora coraz bardziej. Popatrzył na nią przez chwilę jak na upierdliwego robaka i cisnął nią w sam środek jeziora.
W między czasie Lorien zdołała ponownie posłać zaklęcie powalające w stronę pozostałych dwóch stworów. Niestety. Zaklęcia zdawały się odbijać od Trolli. Maxymillian spojrzał na Japonkę zrezygnowany.
- I co teraz?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała szczerze.
Izabella po efektownym nurkowaniu, dopłynęła bezpiecznie do brzegu. Wygramoliła się na suchy ląd, usiadła wpatrując się w wysepkę i Trolle.
- Chyba nie ma na nie sposobu - jęknęła trzęsąc się z zimna i ociekając wodą.

I tu miała rację. Profesor tak omotał Trolle czarami, by nie dało się ich w żaden sposób pokonać. Całe pomieszczenie nagle rozbłysło. Uczniowie zasłonili sobie oczy rękoma, a kiedy je opuścili, stali znów w normalnie wyglądającym amfiteatrze.
- Bardzo dobrze wam poszło - usłyszeli głos nauczyciela. - Jestem z was dumny. Możecie wracać do pokoi.
Po tych słowach, profesor po prostu wyszedł z pomieszczenia. Pozostali uczniowie również skierowali się do wyjścia. Nawet Lorien, która przecież była w labiryncie do końca, nie wypowiedziała ani jednego słowa do Maxa czy Izabelli, tylko odwróciła się na pięcie i wyszła.
- Kolejny udany dzień, co? - zagadnął Maxymillian i rozejrzał się po trybunach.
Miał nadzieję dojrzeć gdzieś Chrisa. Przecież obiecał, że będzie czekał. Niestety, przyjaciela nigdzie nie było widać. Zamiast niego, na trybunach siedział jakiś nieznajomy chłopak. Siedział, dopóki nie padł na niego wzrok Maxa. Kiedy to nastąpiło, podniósł się z ławki i, pożerając go wzrokiem, zaczął wolno schodzić na dół. Maxymillian stał nieruchomo i przyglądał się chłopakowi. Było w nim coś, co budziło jego niepokój. Coś, co nie pozwalało mu oderwać od niego spojrzenia.
- To Logan - rozległ się szept Izabelli tuż przy uchu Maxa.
Te dwa słowa wystarczyły by chłopak zagryzł ze zgrzytem zęby. Przez jego głowę przetoczyła się ciężka do zniesienia myśl. Wiedział już, że świat właśnie zaczyna mu się walić.
- A gdzie jest Chris? - zapytał, jakby od Izabelli zależało to, gdzie znajduje się jego przyjaciel.
- Nie mam pojęcia.
W tym momencie, Logan stanął tuz przed Maxem i zmierzył go wzrokiem z góry na dół. Nie odezwał się nawet słowem. Przyglądał się chłopakowi jakby go oceniał i nagle odwrócił się i odszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz