niedziela, 14 sierpnia 2011

Aiden 7.

   Mijały kolejne dni. Aiden, korzystając z tego, że jego wyniki w nauce pozwalały mu na krótki odpoczynek od szkoły, niemal nie ruszał się z domu. Cypriana nie widział od chwili, kiedy ten zostawił go na noc w hotelu. Co prawda kilka razy wydawało mu się, że za drzwiami balkonowymi ktoś stoi i że czasami słyszy ciche stukanie w szybę, ale zawsze wtedy zakładał słuchawki, włączał głośno muzykę i pogrążał się w świecie melodii. Dusze zagubionych zmarłych nadal go nawiedzały, nauczył się jednak ignorować je i udawać, że nie widzi.
   Rodzice dopytywali się co jakiś czas dlaczego tak zmienił tryb życia ale zawsze potrafił wybrnąć z tego dość gładko i uspokoić ich na trochę.
   Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy i nad jego głową zawisła groza powrotu do szkoły i wyjścia z domu. Miał na oswojenie się z tą myślą jeszcze trzy dni. Postanowił, że nie będzie przejmował się wydarzeniami jednej nocy. Skoro wszystko przez tych kilka dni ucichło, zapewne znaleziono innego zaklinacza dusz i on nie jest już nikomu do niczego potrzebny.
   Jakże się mylił. To, że nie widywał i nie odczuwał realnego zagrożenia w związku z poszukiwaniami zaklinacza dusz nie oznaczało, że wszystko minęło. Gdyby częściej wychodził z domu, lub przynajmniej wyglądał przez okno, przekonałby się, że na ulicy pod jego oknami kręci się zawsze ktoś obcy a kogo on mógłby rozpoznać, gdyby tylko wytężył wzrok. Cyprian wystawił patrole pod domem Aidena i nie chodziło mu jedynie o wyśledzenie czy chłopak siedzi w domu i kiedy wychodzi by można go było capnąć. O nie, nie. On po prostu doskonale znał naturę wampirów i wiedział, że skoro Katie gdzieś zniknęła to smak młodzieńczej i niewinnej krwi Aidena, przesyconej mocą jakiej zawsze jej brakowało, sprowadzi ją z powrotem prędzej czy później. Każdy wampir w tym nieszczęsnym mieście potrzebował zaklinacza dusz. A na nieszczęście Aidena, jedyną taką osobą był właśnie on. Drugi, który miał podobną moc popełnił samobójstwo kilka tygodni wcześniej. Miał sześćdziesiąt lat i serdecznie dość nawiedzeń.
   Naszedł dzień, kiedy matka oświadczyła Aidenowi, że najwyższa pora by wrócił do szkoły. Wakacje są daleko przed nim a przerwa świąteczna nadejdzie za kilka miesięcy więc wtedy będzie miał czas na odpoczynek. Nie było wyjścia. Musiał pogodzić się z perspektywą powrotu do życia. Obiecał, że w poniedziałek pójdzie grzecznie do szkoły i znów zajmie się pogłębianiem wiedzy.
   Postanowił nie martwić się poniedziałkiem, skoro był dopiero piątek rano. Zjadł swoje ulubione płatki na śniadanie i stwierdził, że najwyższa pora by zrobić porządek z rysunkami z przeszłości. Kiedy wrócił do pokoju pozbierał wszystkie prace i przez chwilę zastanawiał się jak ma skończyć z przeszłością. Mimo iż była one niezbyt odległa, bo minęło zaledwie pięć dni od feralnej nocy, chciał zrobić to w jakiś specjalny sposób. Ognisko! Tak, ten pomysł wydał mu się niesłychanie trafny. Nieważne, że musiałby wyjść z domu. Przecież i tak wszystko minęło i ucichło. Zapakował wszystkie rysunki do reklamówki, wrzucił tam tez starą metalową zapalniczkę, którą kiedyś dostał od dziadka i już miał wychodzić, kiedy za drzwiami balkonowymi błysnęła biel kartki.
   - No tak, jeszcze tam - mruknął.
   Niby wytłumaczył sobie, że nic mu nie grozi i balkon jest bezpieczny, ale zanim wyszedł z pokoju, stanął chwilę z ręką na klamce i zamyślił się. Przez jedną ulotna chwilę, powróciły wszystkie wydarzenia. Same. Bezczelnie wdarły się na powrót do jego świadomości i zasiały w niej ziarno strachu. Potrząsnął z uśmiechem głową, odganiając natrętne wspomnienia i wszedł odważnie na balkon. Tuż za progiem zatrzymał się jednak, jakby w oczekiwaniu na nieprzewidziane. Nic się nie wydarzyło. Pozbierał wszystkie szwendające się tam kartki i wrócił do pokoju.
   Szybko zebrał do worka wszystko co miał zamiar zniszczyć i udał się do parku. Na jego twarzy gościł uśmiech a płuca bardzo chętnie chłonęły świeże powietrze, którego były tak skutecznie pozbawiane przez tych pięć długich dni. Było samo południe, słońce uśmiechało się zza chmur, delikatny wiatr smagał chłopaka po twarzy. Doszedłszy do parku sprawnie odnalazł miejsce przeznaczone na pikniki i palenie ognisk. Wybrał sobie jeden z mniejszych kamiennych kręgów i wysypał do środka całą zawartość foliówki. Kiedy przykucnął na skraju i odpalił zapalniczkę, wyglądał jakby się modlił. Wyglądał jakby szeptał tajemnicze zaklęcia nad stosem żałobnym. I w rzeczywistości tak było. szeptał przez chwilę słowa pożegnania, skierowane nie tyle do stosu prac, leżących w kręgu, co do wszystkich zabłąkanych i nadal nękających go dusz i do Cypriana, którego miał nadzieje nie ujrzeć już nigdy więcej.
   Ogień zapłonął. Prace paliły się jaskrawym ogniem, który chwilami przybierał, dzięki grafitowi z ołówka krwisto - czerwoną barwę. Aiden wpatrywał się w płomienie jak zaczarowany. Języczki ognia wspinały się w górę to znów opadały, łykając łakomie kolejne stronice bloków, pokryte szkicami chłopaka. Niemal ostatnią z prac był szkic powstały po nawiedzeniu na balkonie. Stary cmentarz zapłonął  pomarańczowym blaskiem, kartka czerniała z sekundy na sekundę, znikały drzewa i połamane nagrobki. Wreszcie dokładnie taki sam los spotkał pięknego i dostojnego anioła.
   Akt wypalenia pamięci został zakończony. W kamiennym kręgu pozostały jedynie resztki popiołów, które unosiły się kolejno przy delikatnych powiewach wiatru. Aiden stał nad kupką spopielonych wspomnień i, w zamyśleniu, obejmował się dłońmi, jakby chował się przed przytłaczającym go światem. Wiatr rozbrykał się na dobre i porywając ostatnie płaty popiołu, potargał tez przydługie włosy chłopaka. Aiden poczuł ulgę. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym wyrzucił ręce w górę i patrząc w niebo, wykrzyknął przeciągle "Juhuuu!" chcąc tym przypieczętować zakończenie etapu życia związanego z duchami i wampirami. Był szczęśliwy, wolny i zadowolony ze swojej decyzji.
   Wracając do domu, kupił w kwiaciarni mały bukiet czerwonych róż dla mamy i czekoladki dla ojca. Chciał się im odwdzięczyć za cierpliwość i zrozumienie. Chciał usiąść przy wieczornym filmie i poczuć się jak dawniej. Jak syn, w którym rodzice pokładają nadzieje na przyszłość. Niemal podskakiwał z radości oczekiwania na tak cudowny wieczór.
   Jednak los zgotował dla niego inną wersję wieczoru. Ledwo wszedł na ulicę, na której mieszkał a już dostrzegł iż dzieje się na niej coś nietypowego. Po jego blokiem stały trzy karetki i niesłychana ilość policji oraz straż pożarna. Przyspieszył. Serce zaczęło tłuc się w jego piersi jak oszalałe a oddech sprawiał mu ból. Wszystkie jego zmysły krzyczały, że stało się coś złego. Że jego radość z nowego życia właśnie zostaje ukarana. Przeczuwał iż świat staje na głowie a jego życie przybiera formę niekończącego się koszmaru. Jakżeż wiele prawdy kryło się w tych podejrzeniach i przeczuciach.
   Przyśpieszywszy kroku, migiem znalazł się przy swojej bramie. Nie zdołała jednak wejść do kamienicy. Tuż przed wejściem zatrzymał go rosły policjant.
   - Nie wolno - powiedział mundurowy, spoglądając z krzywym uśmieszkiem na kwiaty i czekoladki w rękach Aidena. - Dziewczyna poczeka, musisz odejść.
   - Dziewczyna? Jaka dziewczyna? - Chłopak wyszarpnął się z uścisku policjanta i wskazał nerwowo na okna jego mieszkania. - Ja tu mieszkam. Tam są moi rodzice. Ja muszę tam wejść.
W tym momencie z bramy wyprowadzono jego sąsiadkę, sześćdziesięcioletnią staruszkę, która przez całe zycie traktowała Aidena jak wnuczka. Chłopak spojrzał na nią pytająco. Była taka maleńka i krucha, kiedy wtulała się w rosłą sylwetkę policjanta, otulona kocem, z twarzą umazaną czymś czarnym.
   - Pani Morgan - jęknął chwytając starowinkę za ramiona i błądząc zniecierpliwionym spojrzeniem po jej pomarszczonej twarzy. - Co się pani stało?
   - Nic, chłopcze, nic. To tylko ... znaczy... - Wydawała się zagubiona i przerażona. Patrzyła na młodego policjanta z nadzieją, że wyręczy i odpowie Aidenowi na niezadane pytania.
   - Nic jej nie będzie - wtrącił się funkcjonariusz, poprawnie odczytując niemą prośbę o pomoc. - To tylko rutynowe postepowanie. Musimy odwieźć panią do szpitala by upewnić się, że nie doznała szkód w wyniku pożaru.
   - Jakiego pożaru? - Serce Aidena już wiedziało co się stało. Rozum jeszcze tego nie przyjmował do wiadomości.
   - Twoi rodzice, kochanieńki - wyszeptała pani Morgan, łapiąc nastolatka za ramię.
Policjant prowadzący staruszkę zerknął znacząco na swojego kolegę, który wcześniej zatrzymał Aidena przed bramą. Twarz chłopaka przybrała kamienną maskę. Ręce mu zadrżały a kwiaty i czekoladki poleciały z cichym trzaskiem na kamienie chodnika, kiedy uniósł wzrok ku swoim oknom a z jego oczu popłynęły łzy. Po chwili poczuł na ramionach silne męskie dłonie i został poprowadzony do jednej karetek. Policjant prowadził go wolno i tłumaczył przyciszonym głosem, że nikt nie był w stanie nic zrobić. Że wybuch gazu zniszczył całe mieszkanie a rodzice zginęli nagle i niespodziewanie.
   Wszystko to docierało do niego jak z innego świata. Słuchał ale nie przyjmował do wiadomości. Wypowiedziane słowa zapadały w jego pamięci ale nie rozumiał teraz ich znaczenia. Wiedział tylko, że jego rodzice nie żyją i, że jest to stan nieodwracalny i niezmienny. Siedział na schodkach karetki, połykał kolejną porcję jakiegoś specyfiku i patrzył beznamiętnie przed siebie. Przed jego wzrokiem przesuwały się kolejne postacie, obce, zajęte swoimi sprawami, niewidzące choć wpatrzone w niego, w tego, który ucierpiał nie będąc na miejscu wybuchu. Jego spojrzenie prześlizgiwało się po otoczeniu nie przyjmując do wiadomości niczego co się dookoła działo. Był jak zawieszony w przestrzeni, poza możliwością odczuwania, poza sferą rozumienia i rozsądku. Specyfiki, którymi go faszerowano miały pozwolić mu na uspokojenie się i zapobiec panice.
   Przez jedna ulotną chwilę jego oczy skrzyżowały się z przenikliwym i pełnym niezrozumiałej rozpaczy, fiołkowo - błękitnym spojrzeniem. Cyprian wiedział co się wydarzyło i wiedział jak zareaguje ludzka natura Aidena.
  
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz