wtorek, 9 sierpnia 2011

Deron 1.

   Uwielbiam wieczory.
   Dzieciaki już dawno siedzą w pokojach, nauczyciele mają czas na poprawianie bzdurnych prac a zwierzęta zaczynają szukać miejsca na spoczynek.
   To właśnie o takiej porze wychodzę na przechadzki. Drażni mnie gwar rozbawionych dzieciarów a krzyki nauczycieli wyprowadzają mnie z równowagi.
   Dlaczego więc podjąłem się pracy w szkole? Być może tylko dlatego, że to szkoła na odludziu. Szkoła, która mieści się w samym środku lasu. Podobno takie usytuowanie pozwala na odcięcie się od niepotrzebnych zajęć. Podobno, tylko dzięki temu, uczniowie tej placówki osiągają tak dobre wyniki w nauce.
   Dla mnie było to miejsce w sam raz na zaszycie się przed światem. Miałem dość dotychczasowej pracy oraz ludzi, którzy guzik o mnie wiedzą a starają się poukładać mi życie. Z ogromną ulgą przyjąłem więc posadę konserwatora w szkole, która jest odcięta od reszty świata.    Mieszkanko, jakie dostałem, mieściło się w podziemiach placówki. Nie przeszkadzało mi to. Miałem tam ciszę i spokój. Jeśli nawet jakieś bachorki zapuściły się do moich podziemi, potrafiłem skutecznie wyperswadować im ponowne wizyty.
   Tego pamiętnego wieczoru, zarzuciwszy na siebie krótką, skórzaną kurtkę i wsunąwszy ręce w kieszenie szedłem przed siebie, ścieżką pomiędzy wysokimi drzewami, rozkoszując jednym z cieplejszych dni tej zimy. Było cudownie spokojnie. Wiatr kołysał drzewami dość leniwie a śnieg przyjemnie skrzypiał pod stopami.
   Nagle poczułem skręt w brzuchu i usłyszałem nieprzyjemne burczenie. Byłem głodny. No tak, jeśli chodzi o to co mogło mnie zmusić do zrezygnowania ze spokojnego spaceru, to był to jedynie głód. Nie myśląc nawet chwili dłużej, skręciłem w stronę  szkoły i już po chwili szedłem w stronę kolacji.
   Po drodze, tak z nudów i dla rozładowania nadmiaru energii, kopałem każdy napotkany kamień. Pech, czy może zrządzenie losu (mało mnie to obchodziło) sprawił, że jeden z takich kamieni trafił w mur. Uniosłem głowę i skrzywiłem się.  
   Na murze, przy schodach prowadzących do podziemi siedział jakiś chłopak. Był odwrócony do mnie tyłem, więc jedyne co zauważyłem to jego ciemne, rozczochrane włosy i ubiór pasujący raczej na porę letnią. Nikt mi nie wmówi, że koszula w kratę i szmaciane spodnie to odpowiednie odzienie na wieczorny wypad przy minus trzech stopniach. Dzieciak sam prosił się o chorobę. I o kłopoty oczywiście też.  
   Nie miał co robić? Po jaką cholerę przesiaduje tu o tej godzinie? Mruknąłem jakieś przekleństwo pod nosem i kiedy znalazłem na swojej drodze kolejny kamień, nie zbaczając z obranej drogi, kopnąłem go dość mocno. Z ironicznym uśmiechem patrzyłem jak leci dokładnie w tym samym kierunku co poprzedni i odbija się od murka, tuż przy tyłku chłopaka.
   - Życie ci nie miłe? - Słowa, które wyszły z ust chłopaka były czystym warknięciem, przepełnionym jemu tylko znaną złością.
    - Ha! Ha! Ha!
   Nie, nie, to nie był absolutnie mój śmiech. To była czysta i przesycona jadem ironia. A na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. No przecież żaden bachor, choćby nawet był z rodziny samego ministra, nie będzie mi się odgrażał.
   - O tak. Zabij mnie i skróć moje męki. - Zadrwiłem, stając tuż za plecami chłopaka.
   Dzieciak wypuścił głośno powietrze i nie śpiesząc się, wstał. Odwrócił się w  moją stronę a ja przez chwilę zamarłem.
   Jego spuchnięte oczy, rzucały błyskawice. Utkwił we mnie wzrok tak intensywnie, że aż przeszył mnie dreszcz. Był wściekły. Tego nie dało się ukryć. Ale powodem jego nastroju nie byłem jedynie ja. Widać było, że płakał.
   - Powtórz to jeszcze raz, a uwierz mi, że to zrobię. - Wycedził przez zaciśnięte zęby i postąpił jedną nogą w przód.
   Zaciśnięta w pięść dłoń chłopaka, zawisła w gotowości do zadania ciosu. Miał tak zaciętą minę, że nie wytrzymałem i roześmiałem się w głos.
   - Ależ proszę cię bardzo. - Rozłożyłem ręce, jakbym chciał go uściskać i ponownie uśmiechnąłem się ironicznie. - Dziecko rozpacza więc każdy ma schodzić mu z drogi? - Zadrwiłem. - A może jednak powinienem się bać bo nie udało ci się dostać szóstki z wyparowania, nie wyszło ci zadanie, czy może jakaś rozchichotana pannica, z kucykami, spiętymi oczojebnymi wstążkami, powiedziała ci, że jesteś dla niej zbyt mało interesującym obiektem westchnień? - Przechyliłem głowę na bok i wykrzywiłem usta w podkówkę, nadymając komicznie policzki i udając, że jestem gotowy rozpłakać się za chwilę. - Buuu... Sikam po nogach ze strachu przed rozwścieczonym maleństwem.
   Cóż, może to 'maleństwo' to była lekka przesada ale nie miałem zamiaru teraz się nad tym zastanawiać. Ba! Ja wcale nie miał zamiaru się kiedykolwiek nad tym zastanawiać.
   - Zamilcz powiedziałem. Gówno widziałeś i gówno wiesz, więc nie wyskakuj mi tu ze swoimi życiowymi mądrościami, których znasz kilka na gwiazdkę. - Chłopak znów warknął.
   Tym razem głos mu się nieco załamał. Zrobił krok w przód i wyciągnął, zaciśniętą w pięść, dłoń przed siebie i łypnął na mnie groźnie.
   - Nie rozśmieszaj mnie, dziecko.
   Cofnąłem się o krok w tył i skrzyżowałem obie ręce na wysokości piersi. Wpatrzyłem się w chłopaka z chłodną arogancją i zacisnąłem zęby. Dzieciak chyba oszalał. Ale to jego sprawa.
   Och te wściekłe dzieciaki. Nawet nie przypuszczałem, że chłopak zdobędzie się jednak na zadanie ciosu. Zrobił to jednak. Zrobił na tyle szybko i na tyle mocno, że zanim zdołałem pomyśleć nad zablokowaniem uderzenia, okolice ust zapiekły mnie a na języku poczułem metaliczny smak krwi.
   Zareagowałem instynktownie. Wyprowadziłem dość precyzyjny i przepełniony wściekłością cios. Nie chciałem jednak go okaleczać. Moja, rozpostarta, dłoń z impetem wpasowała się w klatkę piersiową dzieciaka. Byłem tak rozzłoszczony faktem iż bachor śmiał podnieść na mnie rękę, że nie panowałem nad siłą.
   Efektem tego był jego lot ponad kamiennymi schodami. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy, gdzie i dlaczego, moja dłoń ugodziła go w pierś. Poderwało go w górę, przerzucając nad schodami. Przymknął oczy a jego rozpostarte ręce wyglądały trochę jak skrzydła rannego ptaka, nie mogące unieść go w górę i uratować przed bolesnym upadkiem. Chłopak zatrzymał się plecami na drzewie i zsunął się po nim w dół. Pień zaskrzypiał od siły, z jaką dzieciak zatrzymał się na nim. Gdyby to drzewo miało teraz liście, zapewne obsypałyby się z niego wszystkie. Legł bezwładny na ziemi ale przed całkowitym upadkiem ratowało go oparcie dla pleców jakie dawał mu pień. Był ledwie przytomny.
   Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Byłem zły na siebie, że nie potrafiłem zapanować nad sobą i tak łatwo dałem się prowokować.
  Podszedłem do chłopaka i przykucnąłem na przeciwko.
   - Żyjesz młody? - Zapytałem lodowatym tonem.
   - Pomóż mi wstać, a obiecuję ci, że zdechniesz. - Odpowiedział cicho a spod jego zaciśniętych powiek pociekło kilka łez.
   - Mam tego dość, wiesz! - Warknąłem wściekle i złapałem chłopaka za ramię.
   Nie patrząc na protesty ani na cokolwiek innego, zaciągnąłem go na schody i brutalnie posadziłem na nich. Opierając się jedną nogą na stopniu obok chłopaka, wsparłem na niej łokieć i pochyliłem się nad nim.
   - Chcesz mnie zabić? - Zapytałem oschle. - To najpierw powiesz mi, dlaczego mały kamień spowodował u ciebie chęć mordu, bez szansy na powodzenie.  
   - Nie twój zakichany interes. - Szepnął.
   Widać było, że na więcej nie było go stać. Szczęka drżała mu od zaciskania z bólu. Wbił we mnie wściekłe spojrzenie i na zmianę zaciskał pięści i rozpościerał palce dłoni.
   - Może i nie mój, ale nie mam zamiaru pozwolić, żeby taki dzieciak jak ty wrzeszczał na mnie i miotał pięściami gdzie popadnie.
   Położyłem, na wszelki wypadek, rękę na ramieniu chłopaka i wbijając natrętnie wzrok w jego oczy, zapomniałem o świecie dookoła. Jedyny cel to było teraz zagłębić się w głowie tego dzieciaka na tyle mocno, by bez żadnych problemów odnaleźć potrzebne wspomnienia. Uczyłem się tego. Moja zdolność wnikania w umysły była przydatna dla moich zleceniodawców. Przed oczami przelatywały mi kolejne obrazy. A to jakieś ognisko, a to las, jakaś bieganina po korytarzach, jakiś śmiech, czyjeś oczy, nauczyciele...Same niepotrzebne bzdury.
   I nagle to zobaczyłem.
   Dziewczyna, którą ten chłopak kochał. Roześmiana, o pięknych oczach i uroczych rumieńcach na policzkach. W tym wspomnieniu było tyle pasji, że domyśliłem się iż była to pierwsza, tak gorąca, miłość tego dzieciaka. Aż mi się gorąco zrobiło. Czułem jak silne było uczucie, jakim ją obdarzył. Czułem jak bardzo cieszyła go każda chwila spędzona przy niej.
   Nagle wszystko zamazało się, jakby młody wcale nie chciał tego w swojej głowie. W szeptach i strzępach można było jednak dostrzec wysokiego chłopaka, który powiedział mu: "Zdradziła."
   - Dość! Dość... - Chłopak resztkami sił pchnął mnie w tył. - Nie masz prawa... - Wysapał i podniósł na mnie zapłakane oczy.
   Zacisnął dłonie w pięści i wstał chwiejnie by zrobić kilka, niepewnych kroków w moją stronę. Zamachnął się i chciał mnie znów uderzyć. Nie zdążył jednak. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Zemdlał wprost w moje objęcia.
   - Szlag by cię, dzieciaku. - Warknąłem, łapiąc go w ostatniej chwili.
   Zachwiałem się, ledwo łapiąc równowagę. Usiadłem na schodach, sadzając a właściwie prawie kładąc chłopaka na swoich kolanach. Popatrzyłem przez chwilę na jego spokojną twarz. No cóż, dzieciak jak dzieciak ale... Uśmiechnąłem się pod nosem i zgarnąłem kilka niesfornych kosmyków z jego czoła.
   - Hej, Królewiczu! - Zawołałem do niego spokojnie i przytuliłem dłoń do jego policzka. - Budzimy się. Nie mam zamiaru siedzieć tu z Tobą przez całą noc.
   - To nie siedź. - Odpowiedział, nie otwierając oczu. - Przyzwyczaiłem się, że ludzie mnie zostawiają. - Dodał, a dłoń, która wpełzła na moje ramię, zacisnęła się mocno.
   - Nie ma sprawy. - Mruknąłem i podniosłem się ze schodków, unosząc chłopaka w górę. Niestety, przeceniłem  swoje siły. Opadłem ponownie na schodek i westchnąłem. - Cóż, miałem zamiar najpierw odnieść cię gdzieś miedzy drzewa, żeby nikt nie mógł cię szybko znaleźć ale...
   Zupełnie nieświadomie, położyłem dłoń na brzuchu chłopaka. Jego cienkie odzienie pozwalało mi poczuć jak bardzo jest rozpalony. Nie wiedziałem tylko, czy ze złości, czy z nadmiaru emocji. Po prostu był tak gorący, że można by jajka smażyć na jego skórze.
   - Młody, a tak poważnie to powiedz mi gdzie mieszkasz a ja wytransportuję cię do kwatery.
   - Boję się, że jak mnie ruszysz, to się rozsypię. - Powiedział szczerze, otwierając delikatnie ledwo widzące oczy. Można by nawet uznać, że jego usta wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu. - Możesz mnie tu zostawić, ja się wcale nie obrażę.
   - Gówno mnie obchodzi, czy się obrazisz czy nie. - Warknąłem dość ostro.
   Pomyślałem, że za chwilę trzasnę tego dzieciaka jak nie przestanie marudzić. Czemu młodzi zawsze są tacy uparci i chcą własnym cierpieniem zmieniać cały świat? Co za uparte stworzenie mi się  trafiło zamiast kolacji.
   - Nie chcesz mi powiedzieć, to nie. Tym samym będziesz skazany na moje towarzystwo. Jestem może sukinsynem ale nie dam komuś umrzeć, bo ten tak właśnie sobie wymyślił. Uznaj to za przejaw mojej złośliwości, jeśli chcesz, ale zabieram cię do siebie i ... - Położyłem palec na ustach chłopaka z lekkim uśmiechem. - Nawet nie otwieraj tych swoich jadowitych usteczek. Nie mam ochoty słuchać twoich protestów.
   - Jak chcesz. - Chłopak przymknął oczęta i złapał się mocno mojej kurtki, mamrocząc coś pod nosem.
   Nawet nie komentowałem tego, co on bredził. Po chwili znaleźliśmy się w moim mieszkaniu. Ułożyłem chłopaka na kanapie a sam poszedłem w stronę łazienki, zrzucając po drodze kurtkę. Dosłownie pięć minut później, pojawiłem się przed kanapą ze szklanką wody i mokrym ręcznikiem.
   - Czuję się, jak ostatnia szmata. Brudny,  wykręcony i do niczego. - Chłopak mówił cicho, prawie niesłyszalnie dla kogoś kto nie zwracał na niego uwagi.
   - No dobra, usiądź. - Zakomenderowałem, stawiając szklankę na stoliku obok. - Może i masz zamiar się wykończyć i czekasz na zlitowanie lub cokolwiek innego ale, nie tym razem, nie przy mnie i nie w tym stuleciu.
   Dźwignąłem chłopaka w górę i, ponieważ było mi tak wygodniej, przyklęknąłem na przeciwko niego. Oparłem mu głowę o oparcie kanapy i bez ostrzeżenia, zgarniając jego grzywkę na bok, położyłem mu na czole zimny kompres i przytrzymałem by się nie zsunął. Nie omieszkałem, równocześnie, obejrzeć sobie dokładniej "pacjenta", którego tak ochoczo przytransportowałem do siebie.
   Woda z kompresu lała się strumyczkami po jego twarzy, co niepodważalnie, świadczyło o braku moich zdolności do pomocy rannym i poszkodowanym. Po krótkiej chwili cała górna część koszulki młodego była mokra.
   - Jak poczujesz, że mniej ci się kręci w głowie to powiedz. Tylko nie wmawiaj mi, że ci się nie kręci bo wiem jak to jest, dostać tak mocno i, gdybyś zapomniał, siedziałem przez chwilę w twojej ślicznej główce.
   - Możesz mi łaskawie nie przypominać? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak to boli. - Burknął, nieco trzeźwiej na mnie patrząc. - Mimo tego, że siedziałeś w mojej ślicznej główce. - Odtrącił moją dłoń z okładem i prawie wyrwał mi kompres, samemu przykładając sobie do czoła. -  Zapomniałeś dodać, że jak mi się przestanie kręcić w głowie, to mam się wynieść. Zanim jednak to powiesz, to dasz mi suchą koszulę. Niedawno miałem zapalenie płuc i nie chce go znów mieć.
   Wstałem z podłogi i przez chwilę przyglądałem się chłopakowi z lekkim uśmiechem. Miał temperament! Mimo ran i tego, że praktycznie był teraz zdany na moją łaskę i niełaskę, zaciskał zęby i starał się być niesamowicie stanowczym.
   - Jak Ci się przestanie kręcić w tej twojej upartej i pustej łepetynie to... - Chwyciłem szklankę i pochyliłem się z nią nad chłopakiem ze złośliwym uśmiechem. - To idziesz pod prysznic a potem do sypialni. I jeśli spróbujesz się sprzeciwić, to osobiście cię pod ten prysznic zaprowadzę i dopilnuje byś wyszorował się porządnie, zanim wskoczysz pod moją pościel. A teraz napij się bo masz tak spękane usta, że gdyby ktoś chciał cię pocałować, podrapałby się do krwi.
   Nie potrafiłem się oprzeć by nie spojrzeć w jego oczy. Kiedy patrzyłem w nie na schodach, miałem na celu jedynie wedrzeć się do jego umysłu więc, nawet nie pamiętałem jaki miały kolor. Były brązowe. Ich śliczny, czekoladowy odcień potęgowały źrenice o wyjątkowo głębokiej czerni.
   Chłopak odrzucił kompres i posłusznie wypił podaną wodę. Kiedy odstawił szklankę, podniósł się, by udać się pod prysznic. Po pierwszym kroku zachwiało nim lekko, więc musiał wesprzeć się na kanapie. Już wyciągnąłem rękę by go złapać, ale kolejne kroki stawiał już pewniej.  
   - Prowadź do tej zakichanej łazienki. - Mruknął do mnie, rozglądając się dookoła.
   - Wyglądasz jak sterta nieszczęść obleczona w ludzkie ciuszki. - Odgryzłem mu się złośliwie, choć w tym stwierdzeniu nie było ani odrobiny przesady. - Zapraszam pana. - Uśmiechnąłem się do niego przesadnie uprzejmie, otwierając drzwi łazienki. - Dasz sobie radę sam czy potrzebujesz pomocy? Ręczniki wiszą przy umywalce a na półce masz wszystko co potrzebne. - Wskazałem dłonią na cały zestaw kosmetyków. - Tylko nie wychlap całej zawartości buteleczek. To moje ulubione, więc z szacunkiem proszę.
   - Ja tu umieram niemal, a ty mi pierdolisz o jakichś buteleczkach? - Wrzasnął i rzucił na mnie spojrzeniem, w którym kryła się góra wyrzutów i zdziwienia. Nie ruszył się jednak z miejsca.
   - Nie wrzeszcz do mnie bo cie przełożę przez kolano i wlepię takiego klapa, że  popamiętasz. I nie stój tak. Łazienki nie widziałeś? - Wszedłem do środka i pociągnąłem go za sobą. - Tu jest umywalka, tu prysznic, tu wanna a tu ręczniki. - Tłumaczyłem, wskazując kolejno na każdą z wymienionych rzeczy. Byłem w tym momencie złośliwy ale miałem dość jego humorów. - Wchodzisz, myjesz się, wychodzisz i dopiero taki czyściutki i pachnący, wskakujesz pod moją pościel. - Podparłem się pod boki i spojrzałem groźnie na chłopaka. - Comprende? A jak jeszcze raz przeklniesz to ci buźkę plastrem zakleję.
   Nie, żebym czuł się teraz jak ojciec czy nauczyciel. Nie, nie, wcale.... Aż się uśmiechnąłem w duchu do samego siebie, kiedy dotarło do mnie jaką przemowę właśnie palnąłem. Ale taką miałem potrzebę a żaden dzieciak nie będzie mnie pouczał i pokazywał pazurków.
   - To zaklejaj. - Młody prychnął i wyrwał się, co zapewne, przypłacił bólem ramienia, bo skrzywił się niemiłosiernie. Spojrzał na mnie z mordem w oczach. - Dobra, to idź bo nie będę się obnażać przy jakimś bezuczuciowym chamie. - Zarzucił włosami i założył ręce na piersi w oczekiwaniu, aż zostanie sam.
   - Już, już...- Mruknąłem i roześmiałem się prawie w głos. - Jesteś już coraz zdrowszy, jak widzę. Masz temperament, nie ma co. Ale nie zamykaj drzwi bo jak zemdlejesz, to nie mam zamiaru czekać aż się rozłożysz i spłyniesz do kanalizacji.
   - Sam spływaj. - Odpowiedział i odwrócił się do mnie plecami.
   No proszę co za charakterek. Pokiwałem głową z niedowierzaniem i zlustrowałem chłopaka wzrokiem dość bezczelnie. Byłem nawet mile zaskoczony jego wyglądem, kiedy tak stał i próbował udawać groźnego i bardzo samodzielnego człowieka. Doprowadzał mnie do śmiechu, tym swoim zaciętym wyrazem twarzy.
   Podniosłem palec w górę i już otwierałem usta, żeby się jakoś odgryźć ale jednak zrezygnowałem i z uśmiechem na twarzy wyszedłem z łazienki, zostawiając to małe i coraz bardziej mnie intrygujące, stworzenie samo.
   Kiedy trzasnęły za mną drzwi roześmiałem się szczerze w głos. Przeszedłem do saloniku i wygrzebałem z szafki koc oraz zapasową poduszkę. Rzuciłem to na kanapę i przysiadłem na jednym z foteli na wprost kominka. Nie mogłem uwierzyć, że za drzwiami mojej łazienki chlapie się chłopak, którego nawet nie znam. Słyszałem jak leje się woda do wanny. Słyszałem cichy plusk, kiedy wchodził do niej. A potem usłyszał słowa piosenki..
   - Bo jestem taki sam, jak palec, albo coś tam...
   Kilka chwil później  zamiast nucenia z łazienki rozeszło się chrapanie, a po nim cichy plusk wody. Wystarczyło bym poderwał się z kanapy. Czy ten dzieciak już całkiem postradał zmysły? Czy on nie ma pojęcia, czym grozi spanie w wannie? Normalnie, tylko lać i patrzeć czy tyłek równo puchnie. Rzucając gromy pod nosem na głupotę gówniarzy, stanąłem pod drzwiami łazienki. Nasłuchiwałem przez chwilę, ale kiedy nie doszły mnie żadne odgłosy, otworzyłem z impetem drzwi do łazienki i... Młody leżał w wannie z głową pod wodą.
   - Kretynie! - Ryknąłem i podniosłem go za ramiona. - Ty chyba całkiem oszalałeś, co?
   Nie zważałem nawet na to, czy chłopak mnie słyszy. Potrząsałem nim i darłem się  wniebogłosy, kipiąc z wściekłości nad jego głupotą. Chłopak zaczął niemiłosiernie kaszleć. Woda już wdarła się w jego płuca, a on nie był całkiem przytomny... Chłopak spojrzał na mnie przerażony, wręcz ze świeczkami w oczach.
   - Prze-prze-przepraszam, ale to nie moja w-w-wina. - Jęknął nieskładnie i nie wiedząc co z sobą zrobić, podniósł się by wyjść z wanny. - Jak tylko się ubiorę, to sobie wyjdę, znaczy pójdę. Nie chce robić problemów. - Stwierdził cicho, stojąc nago na środku łazienki i telepiąc się jak osika.
   Przez chwilę klęczałem na posadzce, przy wannie, ze spuszczoną głową i rękoma zanurzonymi w wodzie po łokcie. Ten dzieciak napędził mi niezłego stracha. Musiałem się uspokoić, zanim w ogóle będę w stanie cokolwiek do niego powiedzieć, bo inaczej za chwilę rozszarpię go na strzępy. Zacisnąłem powieki a zęby aż zgrzytały mi głośno, kiedy zaciskałem szczękę. Wrzało we mnie z wściekłości. Dłonie pod wodą zacisnęły mi się w pięści i dyszałem jakbym przebiegł ze sto kilometrów. Słowa chłopaka docierały do mnie jak przez szybę. Niemrawo i ledwie zrozumiale.
   Kiedy poczułem, że uspokoiłem się już trochę, podparłem się o brzeg wanny i odwróciłem do chłopaka z nadal mocno zaciśniętymi powiekami.
   - Ty... Mały... Nieodpowiedzialny...- Syczałem przez zaciśnięte zęby i bardzo wolno otwierałem oczy. - Szczeniaku...- Rozpostarłem szeroko palce dłoni i wbijając w chłopaka, już całkiem szeroko otwarte, oczy wziąłem głęboki oddech i zacisnąłem ręce ponownie w pięści.- Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę....
   No i nie dokończyłem. Miałem ochotę wydrzeć się na niego tak, żeby mój głos pozostał w pamięci tego dzieciaka już na wieki ale... Kiedy zobaczyłem jego wystraszony wzrok i szklące się oczy oraz tę zagubioną minę... Wszystko mi przeszło. Poczułem, jak nagle cała złość ze mnie ulatuje. Jak umyka ze mnie, niczym powietrze z przedziurawionego  balonika. Nie mogłem już krzyczeć. Nie na niego. Nie na to zalęknione stworzenie, które stało teraz przede mną, wlepiając te swoje brązowe ślepia we wszystko, byle tylko nie we mnie.
   - Do dupy pójdziesz... - Mruknąłem i odwróciłem się na pięcie by błyskawicznie wyjść z łazienki.
   Kilkoma wielkimi krokami pokonałem odległość dzielącą mnie od kanapy i klapnąłem na niej ciężko, spuszczając głowę i kryjąc twarz w rękach, wspartych na kolanach.Trwałem tak do czasu, kiedy młody w końcu wyczłapał z łazienki i stanął przede mną z rękami założonymi za sobą i splecionymi mocno z nerwów.
   - Przepraszam jeszcze raz. - Szepnął i zrobił minę, jakby krzywił się przez jakiś brzydki zapach.
   Podniosłem głowę i przez chwilę patrzyłem na niego nieprzytomnym wzrokiem. Wcale nie uspokoiłem się zupełnie. Dalej byłem niesłychanie zły ale chęć na wrzaski mi przeszła. Opuszczając ręce lustrowałem spojrzeniem dzieciaka przed sobą i zastanawiałem się dlaczego w ogóle zabrałem go do siebie. Po to żeby teraz się wściekać? Cholerne zapędy do bycia dobrym. A już było tak dobrze, samotnie, spokojnie i bezproblemowo.
   - Wiesz co zrobiłeś? - Zapytałem głośnym szeptem i kolejny już raz, przeleciałem spojrzeniem po sylwetce chłopaka. Nie  mogłem powstrzymać się od delikatnego uśmiechu ale szybko pozbyłem się go z twarzy i postarałem o bardziej obojętny jej wyraz. - Ubrałbyś się a nie świecisz gołym tyłkiem.
   - Przecież jestem w ręczniku. - Zaprotestował. Przystąpił kroku i nachylił się do mnie, niczym mała i bardzo grzeczna dziewczynka. - To jest ten moment, gdzie zły pan powinien wypędzić chłopca, bo go bardzo to małe coś wkurwia, ale ty tego nie zrobisz prawda? Nawet, jak będę sam tego chciał. - Powiedział cichutko i z szerokim uśmiechem.
   - Nie igraj ze mną.
   Miało to zabrzmieć groźnie ale jakoś mi nie bardzo wyszło. Ten mały pachniał moimi kosmetykami i biło od niego takie ciepło, że przez jedną, krótką chwilę zapragnąłem poczuć go jeszcze bliżej, jeszcze bardziej i jeszcze intensywniej niż teraz. Poczułem, że choć jest on tak blisko, dla mnie ta odległość jest o wiele za duża. Odchrząknąłem jednak by przywrócić się myślami do stanu z przed minuty i wyminąwszy chłopaka wstałem z kanapy i podszedłem do szafki, z której wyjąłem koszulkę z nadrukowanym kotem (stara jak świat bo jeszcze z czasów kiedy nosiłem coś takiego) i wróciłem do chłopaka.
   - Dowiem się wreszcie jak masz na imię? - Zapytałem i wbiłem wzrok w oczy chłopaka.
   - Deron.- Odpowiedział wciągając na siebie koszulkę. - Em. Ta koszulka sięga mi tylko do pośladków, a ja nie mam nic pod spodem. - Mruknął pochylając głowę i spoglądając na śnieżnobiały, mokry ręcznik. - Chyba, że ci nie przeszkadza, jak ktoś chodzi po twoim pokoju nago i macha penisem... Różne ludzie mają zboczenia.
   Chłopak uśmiechnął się pod nosem, wręcz zachichotał i obejrzał się za mną dookoła, by złapać miejsce w którym stałem. Nie byłbym chyba sobą gdybym nie wykorzystał takiej okazji. Zamknąłem chłopaka w objęciach, kiedy tylko ten znalazł się tyłem do mnie i szepnąłem mu do ucha z niemałym rozbawieniem w głosie.
   - Shane, bardzo mi miło. A jeśli masz zamiar machać mi przed oczami swoim małym sprzęcikiem, to lepiej będzie bez koszulki. - Uchwyciłem skraj materiału koszulki i, ze złośliwym uśmieszkiem na ustach, zacząłem unosić go powoli w górę.
   - Żebym ja ci zaraz nie pokazał małego, kiedy tobie spodnie ściągnę... - Warknął Deron, ale nawet się nie szarpnął. Poczułem jak zadrżał.
   Ręka z koszulką zatrzymała mi się nagle w połowie drogi. Roześmiałem się głośno.
   - Miałbyś na tyle odwagi, Deron, by spróbować tego nie lada wyczynu? - Mruknąłem mu tuż przy uchu. - Jesteś uroczy kiedy tak się złościsz. Aż człowiek ma ochotę sprawdzić czy faktycznie popełnił tak karygodny błąd określając to, co nosisz w spodniach a obecnie znajduje się pod moim ręczniki.
   Jedną ręką nadal trzymałem koszulkę, która podwinięta została na wysokość piersi chłopaka, drugą zaś , z nieukrywaną satysfakcją i pełną premedytacji złośliwością, ująłem skraj ręcznika i odchyliłem bardzo niewiele w bok. Niczego nie odkryłem ale miałem zamiar  napędzić niezłego stracha temu dzieciakowi. Niech pożałuje tego, że naraził mnie na takie nerwy w łazience.
   - Sprawdź, nie mam nic przeciwko. - Odparł mi z uśmiechem.
   Widać było, że oboje lubili się w to bawić. Skoro jednak sądziłem, że Deron się przestraszy i zacznie się wyrywać, lub zacznie mnie prosić o litość, to się grubo pomyliłem. Chłopak uśmiechnął się tylko i otarł się  mokrymi włosami o moje czyste ubranie, odchylając głowę nieco w tył by na mnie spojrzeć. Z jego oczu na kilometr biła kpina.
   Prychnąłem niezadowolony i wypuściłem chłopaka z objęć. Nie chciał się bać, to nie. Bez tego nie ma zabawy a na zwykłe poddanie się to ja nie miałem dzisiaj najmniejszej ochoty. Wróciłem do szafki, z której wyjąłem koszulkę i tym razem wygrzebałem jakieś bokserki i rzuciłem Deronowi.
   - Masz, ubierz się i zanieś ręcznik do łazienki żeby wysechł. Ruszaj się bo głodny jestem a przez twoje porywy do walki nie zjadłem dzisiaj kolacji.
   Odwróciłem się na pięcie i po chwili zniknąłem w małej kuchni, skąd po chwili, dało się słyszeć hałas świadczący o szykowaniu posiłku. Cały czas mamrotałem niewyraźnie pod nosem. Byłem zły. Znów. Ale tym razem na siebie i na to co poczułem, kiedy chłopak znalazł się w moich objęciach. Na to, że zamiast wykrzyczeć dzieciakowi całą złość szeptałem do niego jakieś dwuznaczne propozycje i na to, że, do jasnej cholery, miałem ogromną ochotę zedrzeć z tego irytującego dzieciaka ręcznik i przytulić go do siebie ciesząc się jego ciepłem.
   Musiałem się napić. Po prostu musiałem. Wyciągnąłem z szafki szklankę i napełniłem, wydobytym z głębi lodówki alkoholem. Po chwili musiałem napełnić ją ponownie bo wlałem w siebie zawartość szklanki tak szybko, że nawet nie pamiętałem czy w ogóle coś nalewałem.
   - Pijesz?
   Deron pojawił się w drzwiach kuchni. Wbiłem w niego spojrzenie bez słowa i odstawiłem szklankę. Podszedł do mnie i oparł się tyłem o szafkę obok. Podniósł wzrok, zahaczając o butelkę, a skupił go na mojej twarzy i wydął policzki z niezadowolenia.
   - Zrobiłem coś nie tak? - Spytał cicho. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. - Zresztą, jak chcesz... - Dodał cicho i odbił się od szafki, by ruszyć w stronę pokoju.
   - Poczekaj. - Mruknąłem i złapałem go za rękę, zanim ten zdołał odejść na tyle daleko by znaleźć się poza moim zasięgiem. - Nic nie zrobiłeś. To ja.
   Tym razem to ja oparłem się tyłkiem o szafkę i przyciągnąłem do siebie chłopaka z miną męczennika. Położyłem mu ręce na ramionach i mówiłem spokojnie, prawie szeptem, z wyczuwalnym żalem w głosie i oczami błądzącymi pomiędzy jednym a drugim okiem chłopaka.
   - Jesteś tak irytujący, że szlag mnie o mało nie trafi a jednocześnie... - Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. Zacisnąłem powieki i palce na ramionach Derona i westchnąłem głęboko. - Idź spać. - Wyszeptałem po chwili a moje ręce zsunęły się po ramionach chłopaka, przez dłonie i opadły bezwładnie na moje uda. - Do sypialni. Ja prześpię się w salonie.
   - Zachowujesz się, jak mój były chłopak. - Westchnął ciężko i przewrócił oczami wymownie. Szczęka dziwnie mu się przekrzywiła, a dłoń powoli podniosła, by zapukać w moje czoło. - Poza tym, to ty irytujesz mnie, a nie ja ciebie i tu jest różnica. - Uśmiechnął się i z premedytacją wylał zawartość butelki do zlewu, wzdrygając się przy tym z niesmakiem. - Wszystko mnie boli i masz spać ze mną. Te dwie rzeczy nie mają ze sobą  nic wspólnego, ale skoro prawie cię zmusiłem byś mnie tu przyniósł, to nie pozwolę ci spać na kanapie, chyba, że chcesz kopa w tyłek i buziaka na do widzenia ode mnie. Nie narzekam na brak łóżek w szkole.
   Mówił powoli, jak do dziecka, z każdym słowem uśmiechając się coraz bardziej. Po chwili zrobił krok w przód. Delikatnie objął mnie w pasie. Poczułem się winny a on po prostu wtulił się we mnie jak w przyjaciela, kochanka, powiernika...
   - To ja tutaj mówię co i jak a nie ty. - Mruknąłem, czując, że żołądek ścisnął mi się niemiłosiernie. Jezu... Czy ten dzieciak w ogóle wie co robi? Uniosłem wolno ręce i po krótkiej chwili wahania, ułożyłem je na plecach chłopaka, oplatając je dość czule. Westchnąłem i pochyliłem się, opierając czoło o głowę chłopaka. - Nie będzie mi zimno. Mam kominek, mam koc, mam alkohol we krwi i ...- Bardzo, ale to bardzo wolno docierało do mnie to co chłopak przed chwilę powiedział. "Zachowujesz się jak mój były chłopak" - Rozbrzmiało w moim umyśle niczym dzwony kościelne. - Chłopak? - Mruknąłem nieświadomie na głos. - Nie dziewczyna?
   - Miałem i chłopaka i dziewczynę, ale porównanie cię do niej to chyba nie byłby lepszy pomysł. - Odparł lekko, unosząc głowę w górę. - Masz kominek, masz koc, masz alkohol we krwi, ale nie będzie ci ciepło... - Deron zagryzł wargę tak, jakby wiedział lepiej. Tak, jakby to była jakaś tajemnica, którą tylko on znał. Odsunął się ode mnie i rozprostował trochę kości, nie przestając się uśmiechać.
   - Jaki ty jesteś uparty.
   Warknąłem, ale nie było w tym ani trochę złości. Pochwyciłem  skraj koszulki Derona i  pociągnąłem na tyle mocno, by chłopak wpadł ponownie w moje objęcia. Nie ma tak. Nikt nie będzie ot tak uciekać sobie z mojego uścisku. Przytuliłem go do siebie dość mocno.
   - Ała? - Wyjęczał Deron, przyciśnięty. - Do łóżka, won! - Mruknął, starając się zabrzmieć poważnie i z zezłoszczeniem
   - Mówiłem, że masz na mnie nie wrzeszczeć. - Powiedziałem ostrzegawczym tonem a kiedy zobaczyłem łzy na policzkach chłopaka, kolejny raz poczułem się winny.
   Cholerny wieczór! Cholerny spacer! Cholerny dzieciak! Odechciało mi się jeść i odechciało mi się pić. Miałem serdecznie dość tego dnia i jedyne o czym teraz marzyłem to wsunąć się pod kołdrę i zasnąć. Bez zbędnych komentarzy złapałem Derona za rękę i zaciągnąłem go do sypialni.
   - Do łóżka. - Mruknąłem i zgasiłem światło a po chwili już układałem się wygodnie na jednej z poduszek.
   - A mogę... - Zaczął Deron, ale nie skończył. Też wsunął się pod kołdrę. Chwilę leżał spokojnie, ale po chwili przysunął się i przytulił do mnie. Zmarzluch. - Dobranoc!
   Dobrze, że było ciemno. Przynajmniej nikt nie mógł, nawet gdyby bardzo chciał, zobaczyć jak na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, kiedy chłopak wtulił się we mnie. Objąłem go ręką i bardzo ostrożnie, przygarnąłem go do siebie jeszcze bardziej. Moja głowa była tak blisko włosów Derona, że mogłem swobodnie rozkoszować się ich zapachem. Nie odezwałem się. Mruknąłem jedynie coś niewyraźnie i zamknąłem powieki zadowolony, że młody zrezygnował z dyskusji w łóżku. Rano się z nim rozmówię do końca. Rano. Teraz marzyłem tylko o śnie, który spływał na mnie z każdą chwilą coraz bardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz