wtorek, 9 sierpnia 2011

Ona. 1.1.

- Gdzie ta cholerna krew! - Rozległ się kolejny wrzask Antoniego.
Lekarz był cały uwalany krwią pacjentów i szalał z wściekłości, że ludzie dookoła niego nie ruszają się trzy razy szybciej. Przed kilkoma minutami stracił jednego z przywiezionych i teraz nie miał zamiaru ponownie patrzeć na linię ciągłą na monitorze.
- Może ja polecę? - Zapytała Kamila zaniepokojona równie bardzo co lekarz. Rozglądała się po sali za młodszą pielęgniarką, która powinna już wracać z woreczkiem krwi. - Może nie potrafi znaleźć? Jest przecież nowa.
Nie czekała na słowa, jakie padły z ust Antoniego. Wystarczyło, że zobaczyła jego wzrok. Wybiegła z sali w chwili kiedy wypowiedział "I Ty wysłałaś..." Nie trzeba jej było więcej. W kilka sekund dotarła do magazynu krwi, odnalazła potrzebną grupę i pędziła ponownie do sali nr 1. Woreczek ściskała tak, jakby od tego zależało całe jej życie. No i tak poniekąd było. Chyba nikt, w tym szpitalu, a już szczególnie na tej izbie przyjęć, nie chciał wpaść w ręce wściekłego doktora Antoniego. Na co dzień był nie do zniesienia ale kiedy tracił pacjenta, był po prostu straszny. Miotał się po całym oddziale, wrzeszczał i rzucał wszystkim co mu w ręce wpadło. Wszyscy robili co w ich mocy aby unikać dyżurów z Antonim ale każdy kiedyś na niego trafiał.
- Nosz kurwa! - Dało się słyszeć siarczyste przekleństwo Kamili, kiedy lądowała jak długa na środku korytarza.
Krew wypadła jej z rąk i poleciała pod jedną z szafek. Kobieta zerwała się na równe nogi i popatrzyła wściekle na przyczynę swojej katastrofy. Pies! To jakiś zapchlony, cholerny pies!
- Co tu robi to brudne bydle?! - Była wściekła i poobijana. Nie panowała nad sobą. Z jej oczu sypały się iskry i miała ochotę kogoś zabić. - Tu się ratuje ludzi! Kto pozwolił, żeby to bydle tu weszło?! Kto go wpuścił?! - Wrzeszczała tak głośno, że nie było na izbie ani jednej osoby, która teraz jej nie słyszała.
Schyliła się po krew i nie czekając na ochotnika do zabicia, ruszyła w stronę sali 1. Po drodze wysyczała do jakiegoś salowego, którego imienia nawet nie pamiętała, żeby usuną w przeciągu pięciu sekund ten przenoszący pchły, kudłaty i nikomu do szczęścia nie potrzebny przewód pokarmowy, bo inaczej ona usunie salowego i to z takim hukiem, że usłyszą to nawet w Ameryce. W takich chwilach Kamila była bardzo podobna do doktora Antoniego. Kiedyś nawet ludzie myśleli, że jest jego córką. Potrafiła wściekać się równie pięknie i równie okrutnie obchodziła się z ludźmi, którzy wchodzili jej niepotrzebnie w drogę.
Wpadła na salę z zaciętą miną i zawiesiła woreczek z krwią. Końcówkę drenu podała lekarzowi i wyszła bez słowa tłumaczenia. Szczerze mówiąc, guzik ją teraz obchodziło czy pacjent w sali 1 potrzebuje jej dodatkowej opieki czy nie. Jedyne co miała w głowie, to siniaki i zadrapania jakich nabawiła się przed chwilą przez kundla. Musiała sprawdzić czy został usunięty. A Antoni miał do dyspozycji jeszcze inne pielęgniarki.

- Wyrzuciłeś go? - Patrzyła na bezimiennego salowego wzrokiem mogącym zabić.
- Tak, proszę pani. - Odpowiedział cichym i słabym głosikiem.
- A kto go tu wpuścił?
- Nie mam po....
- Sam wlazł. - Wtrącił inny sanitariusz, wyłaniający się zza zakrętu.- Nie warcz na tego chłopca bo to nie jego wina, że nie patrzysz pod nogi.
- Ja nie patrzę? Ja? - Syczała wściekle. - Konrad, Ty sobie chyba żarty stroisz. Ja nie patrzę? A kto patrzy na kundle, wałęsające się po ostrym dyżurze?
- Kamisia, nie wściekaj się bo wyglądasz wtedy jak kobra. - Konrad uśmiechnął się łagodnie do rozwścieczonej pielęgniarki.
Miał uroczy uśmiech ale chyba dzisiaj to nic nie da.
- Konrad do cholery! - Warknęła - Czy Ty nie rozumiesz, że przez takie nieodpowiedzialne zachowanie, kiedyś może zginąć pacjent?
- Rozumiem. Doskonale to rozumiem. - Starał się mówić bardzo spokojnie i łagodnie. Znał Kamilę i wiedział, że za chwilę gotowa jest wybuchnąć. - Ale to nie zmienia faktu, że to nie jest jego wina, kochanie. Pies wlazł tu za pacjentką, którą przywiozłem.
- Czyli to wy go tutaj wpuściliście? - W jej oczach dało się zauważyć prawie wyraz triumfu. Znalazła winnego i znalazła obiekt swojej wściekłości. - Jak mogliście?
- Kamila, ja przywożę pacjentów. Wprowadzam ich tu lub wnoszę, wypełniam potrzebne papiery i wychodzę. Guzik mnie obchodzi jeśli za jakąś znajdą wlezie pies lub jaka inna cholera. Od tego masz personel. Ale nie jego.
Konrad wskazał głową na młodego salowego, który nadal stał i przysłuchiwał się całej rozmowie ze strachem. Przenosił wzrok z Kamili na Konrada i co chwilę otwierał usta by się w trącić ale zaraz je zamykał.
- A on co? Święty? Też należy do personelu i też może być winny.
Kamila nie dawała za wygraną. Podparła się pod boki i zerkała na salowego z wyraźnym mordem w oczach.
- Tak ale ona był ze mną. - Konrada wyraźnie bawiło dokuczanie Kamili. - Pomagał nam przy wyjątkowo upartej pacjentce.
Kamila z ciężkim westchnieniem oderwała wzrok od salowego. A już miała nadzieję, że jednak wyładuje na kimś swoją złość.
- Dobra, gdzie ta panna? - Odwróciła się na pięcie od Konrada i ruszyła w stronę sali 3.
- Czwórka! - Krzyknął za odchodzącą.
Znał jej zachowania na tyle dobrze, że wiedział iż nie zapyta. Była uparta, pewna siebie i bardzo niezależna. To były jej ogromne wady ale i niesamowite zalety. Konrad odprowadził Kamilę wzrokiem do drzwi sali nr 4 i westchnął ciężko, kiedy zniknęła zamykając je za sobą. Nie oderwał wzroku od drzwi aż do chwili, kiedy z zamyślenia wyrwał go słaby głos sanitariusza.
- Czy to jest pana dziewczyna?
- Że Kamila? -Zapytał Konrad z niedowierzaniem.
- Tak. Pani Kamila to pana dziewczyna?
Sanitariusz ponowił swoje pytanie. Wydało mu się bowiem, że zdziwienie Konrada wynika z niezrozumienia jego sensu.Konrad nie odpowiedział od razu. Uśmiechnął się delikatnie i zmrużył oczy, powracając wzrokiem do drzwi, za którymi zniknęła Kamila.
- To raczej poza moimi możliwościami. - Wyszeptał.- Nie myśl o tym młody bo zwariujesz. - Klepnął sanitariusza w ramię i wyszedł z izby przyjęć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz