wtorek, 9 sierpnia 2011

Wypadek.

- Dlaczego siedzisz samotnie? - Zatrzymałem motocykl i wpatrzyłem się z niepokojem w ciemniejące niebo.
- Bo Kaśka wyszła na zebranie. Wróci za dwie godziny.
Głos Mateusza nie sprawił, że przestałem się o niego martwić. Wręcz przeciwnie. Znałem go na tyle długo, ze wiedziałem jak się czuje.
- Przyjechać do ciebie? Wiem, ze są Walentynki i ze chciałbyś spędzić ten wieczór z Kaśką ale chyba lepsze piwo z kumplem niż samotność, co?
- Nie, nie. Nie będę cię ciągnął przez całe miasto by napić się piwa.
- Daruj sobie. Jestem u ciebie za dziesięć minut.
Rozłączyłem się. Odpaliłem maszynę i wjechałem ponownie na ulice. Sklep był za zakrętem a do Mateusza miałem pięć minut drogi. Cieszyła mnie perspektywa spotkania się z nim.

*

       - Moja głowa...
Jęknąłem i próbowałem otworzyć oczy. Bolały. Bolało mnie całe ciało. Bardzo wolno docierało do mnie, że nie jestem w stanie ruszyć rękoma a oczy nie otwierają się bo są skryte pod opatrunkiem.
Minuta po minucie wracały wspomnienia. Zakupy. Deszcz, który rozpadał się, kiedy wyszedłem ze sklepu. Moje niezadowolenie na widok mokrego siedzenia przy motocyklu. Pakowanie piwa do torby z tyłu... A potem pisk opon; krzyk jakiejś kobiety za plecami; trzask z jakim samochód zderzył się z moją maszyną; twardy i piekielnie szorstki chodnik, wdzierający się brutalnie przez mój skafander i rozdzierający mi ciało; krew zalewająca mi oczy; a wreszcie huk wybuchu, kiedy silnik motocykla eksplodował, rozrywając maszynę na tysiąc kawałków, które zaściełały okolice i spowodowały moją utratę świadomości.
Wszystko to wróciło do mnie jak koszmar nocny. Taki, z którego człowiek chce się obudzić ale coś trzyma go w nim i wywołuje kołatanie serca. Nie byłem w stanie powrócić do świadomości. Nie widziałem nic, poza ciemnością.Do moich uszu docierały odgłosy budzącego się szpitala. Nie mogłem znieść myśli, ze znalazłem się w takim miejscu, lecz jeszcze bardziej męczyła mnie świadomość tego, że nie mogę nic z tym zrobić. Jestem zależny od lekarzy i tylko oni potrafią doprowadzić do mojego powrotu do domu i mojego życia.
Opatrunek na oczach wyprowadzał mnie wręcz z równowagi. Zresztą, nie podejrzewam by cokolwiek było w stanie uspokoić nie drażnić mnie. Dawno, a może nawet nigdy wcześniej, tak się nie czułem. Byłem rozżalony, wściekły i bezradny. Najgorsze z połączeń uczuciowych, jakie mogło mi się przytrafić.

- Cześć, Konrad. - Usłyszałem znajomy, męski głos. Moje ręce, które właśnie sięgały do bandaży na oczach, zastygły w bezruchu. - Jak się czujesz?
- A niby jak mogę się czuć?
Wiem, byłem szorstki i niemiły dla przyjaciela odwiedzającego mnie w szpitalu. Być może zasługiwałem w tym momencie na potępienie ale nie potrafiłem inaczej. Mój stan psychiczny był nie do zniesienia a ja nigdy nie potrafiłem kryć swoich uczuć. No, może poza jednym, które paliło mnie od wewnątrz od czterech lat, a którego nie byłem w stanie ani okazać ani wyrzucić ze swojego serca.
- Konrad, jeśli nie chcesz bym tu był, pójdę. Mam ci przekazać życzenia szybkiego powrotu do zdrowia od Kaski i opieprzyć cię za brak rozumu.
Cały Mateusz. Tylko on potrafił przekazać pozdrowienia i opierdol takim samym beznamiętnym tonem.
- Siedź! - Warknąłem na niego, kolejny raz łapiąc się na całkowitym braku opanowania. - Wiesz dobrze, że gdybyś mi przeszkadzał, posłałbym cię w trzy diabły.
- A ty wiesz, że pewnie i tak nie przejąłbym się tym.
No tak. Jeśli zna się kogoś od ćwierć wieku, wie się takie rzeczy. Milczałem. Nie dlatego, ze nie miałem nic do powiedzenia. Nie chciałem po prostu by Mateusz musiał znosić moje rozgoryczenie. Jeśli miałem wyżywać się na nim za błędy moje i tego kretyna, który zmasakrował mi maszynę, wolałem nie otwierać ust.
Kiedy jednak usłyszałem jak szpitalny taboret drapie podłogę, wyciągnąłem rękę w tamtą stronę i złapałem przyjaciela za rękaw.

- Musisz? - Zapytałem szeptem, czując jak słowa z trudem przedzierają się przez moje zaschnięte gardło.
- Nie. - Padła odpowiedź i usłyszałem ponowne szuranie taboretu po podłodze.
- Dziękuje.
Jedyne słowo, które zdołało się przedostać przez moja krtań. Nie chciałem rozmawiać. Nie chciałem też zostać w tym cholernym miejscu sam. Mateusz również milczał. Znał mnie na tyle, że wiedział kiedy milczeć.
Minuty mijały jedna po drugiej. Szpital żył własnym życiem a moje życie waliło się coraz szybciej. Wiedziałem to już od bardzo dawna. Wiedziałem, że pogrążam się w otchłani niemocy i nie potrafię się zatrzymać. Wiedziałem, że mimo wysiłków by zapełnić swoje chwile nadmiarem myśli i obowiązków jestem pusty. Wiedziałem, że moje wnętrze to czarna dziura, w którą wpada wiele spraw ale większość z nich po prostu znika i nigdy nie ujrzy światła dziennego. To byłem ja. Ja i moje nędzne istnienie. Ja i moje niespełnienie. Ja i moja miłość, skazana na wieczne potępienie i niebyt.

- Chyba zasnął.  
Usłyszałem miękki szept Mateusza i krótki odgłos taboretu na posadzce. Nie ruszyłem się tym razem. Nie chciałem kraść mu kolejnych chwil. Nie mogłem. Nie miałem prawa. Nie odważyłem się.
A jednak został. Mimo zabandażowanych oczu widziałem jak wstaje i przygląda mi się z uwagą. Widziałem jego rozświetlone popołudniowym słońcem oczy, których błękit cudownie współgrał ze śniadą cerą. Obserwowałem pomarańczowe refleksy prześlizgujące się ciepłymi promieniami po policzkach Mateusza, zakradające się w zmarszczki powstałe przez czuły uśmiech i spływające na wystającą spod kołnierzyka kraciastej koszuli szyję. Uśmiechałem się na widok pulsującej pod skórą tętnicy, kuszącej moje usta swym delikatnym tańcem w rytm bijącego w piersi serca. Czułem zapach jego wody kolońskiej zmieszany z aromatem szamponu o owocowej nucie. Chłonąłem ciepło jego ciała i syciłem zmysły miękkością jego dotyku. Byłem tak szczęśliwy, że spod opatrunku popłynęły mi przez policzki łzy. Nie otarłem ich. Dawały mi ukojenie i chłodziły, rozpaloną namiętnością twarz.

*

- Co u Konrada? - Piskliwy, kobiecy głos przywitał Mateusza, kiedy tylko otworzył drzwi do mieszkania.
- Spał, kiedy wychodziłem. Spał i płakał.

1 komentarz:

  1. Następna smutna historia. Ej, mam nadzieję, że następna będzie weselsza bo w doła wpadnę. Pieprzyć taką miłość i uzależnienie od drugiej osoby. Konrad jak widać masochista, od wielu lat świadomie się torturuje niespełnioną miłością. Powinien odejść, ale nie potrafi. Myślisz, że to możliwe by przyjaźnić się z kimś przez wiele lat i nie zorientować się w jego uczuciach? Trzeba być głąbem.

    OdpowiedzUsuń