wtorek, 9 sierpnia 2011

Aiden 4.

    Wyciągnięty siłą z pokoju, poobijany, szarpany i bez cienia wiedzy dokąd go zabierano, Aiden starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów z otoczenia. Szczerze powiedziawszy sam nie wiedział po co to robi bo nadzieję na uwolnienie go zabił jeden z białych napastników tuż po wyjściu z pokoju.
    - Żegnaj się z życiem, piękny - wyszeptał mu do ucha z dziwnie obcym akcentem a następnie roześmiał się złowieszczo.
    Pozwalając prowadzić się przez korytarze hotelu, Aiden rozglądał się za Cyprianem. Wiedział, że jest dzień i że zapewne wampir śpi ale wypatrywał go za każdym zakrętem z nadzieją w sercu. To była jedyna osoba, która mogła rozjaśnić mu nieco obecną sytuacje. Wszak to jego właśnie szukały te białe monstra. Tylko po jaką cholerę ciągnęli go za sobą? Przecież, tak naprawdę, nic nie znaczył dla wampira, który go tu przyniósł.
    Kiedy zbliżali się do drzwi wyjściowych, chłopak szarpnął się nagle i uwolnił rękę z uścisku porywacza. Przez ułamek sekundy stał niedowierzając, że to mu się w ogóle udało. Po chwili jednak ruszył pędem przed siebie wrzeszcząc  wniebogłosy, wzywając pomocy. Przecież w każdym hotelu jest jakiś recepcjonista. Musi być. A takie wrzaski nie są codziennością, więc powinien zdać sobie sprawę z tego, że dzieje się coś złego. I był! Wyszedł z zaplecza i zmarszczył brwi, patrząc jak nastolatek zbliża się do niego a następnie przeskakuje trotuar i niemal wpada na niego.
    - Niech mnie pan ratuje! - krzyknął Aiden, zaciskając palce na ramionach mężczyzny i krzywiąc się niemiłosiernie, kiedy poczuł zniewalający smród alkoholu i papierosów, jaki unosił się wokół jego wybawiciela.
    - Zamknij pysk! - syknął recepcjonista, wypuszczając z ust szczypiącą chmurę dymu.
    Nastolatek otworzył usta by wytłumaczyć temu pijanemu kretynowi, że typy, które go gonią wyciągnęły go siłą z pokoju ale zatkało go. Oniemiał i znieruchomiał, widząc jak jego wrogowie idą w jego stronę bez pośpiechu i uśmiechają się drwiąco. Kolejne co do niego dotarło to siarczysty policzek, wymierzony mu przez obleśnego recepcjonistę, smak krwi w ustach, tępy ból w tyle głowy i świadomość, która oddalała się od niego w nieznanym kierunku.
    - Nie, nie znowu... - jęknął chłopak tracąc przytomność.
    Na szczęście, albo może i nie, ludzie, którzy go porwali nie mieli zamiaru ani chęci na noszenie go. Zerwał się z podłogi, plując i krztusząc się, gdy śmierdzący typ hotelowy wylał na niego wiadro wody i stanął obok z wrednym uśmiechem na brudnej gębie. Kiedy tylko chłopak złapał równowagę, na jego ramieniu ponownie zacisnęły się bezwzględne palce faceta, który prowadził go wcześniej. Widocznie ucieczka dzieciaka była dla niego czymś w rodzaju plamy na honorze bo przyciągnął go do siebie i warknął mu do ucha, że jak jeszcze raz spróbuje zrobić taki numer, to nie dożyje nawet do wieczora.
    Swoją drogą był wstrętny. Jego twarz była cała poorana bliznami, oczy przekrwione a usta wyschnięte i popękane. Oczy, kolory szarego, patrzyły na chłopaka z nienawiścią, sprawiającą, że odechciewało się na nie patrzeć już po kilku sekundach. Nie śmierdziało od niego alkoholem ale unosiła się wokół niego woń, która przyprawiała o dreszcze. Woń cmentarza. Ale Aiden nie wiedział jeszcze wtedy, czym od niego czuć i dlaczego ten zapach tak na niego działa.
    Potwierdził kiwnięciem głowy, że zrozumiał czym grozi jego niezdyscyplinowanie i poszedł posłusznie ku drzwiom wyjściowym. Wyciągnięty na zewnątrz, zmrużył oczy i zakrył je dłonią przed promieniami popołudniowego słońca. Była piękna pogoda. Niespodziewanie, po kilku dniach bezustannego deszczu, listopadowe słońce postanowiło podarować ziemi ostatnie swoje łaskawe uśmiechy. Akurat dzisiaj. Akurat teraz, kiedy deszcz byłby dla Aidena bardziej łaskawym zrządzeniem losu. Pierwszy raz w życiu przeklinał piękno aury.
Bliznowaty opiekun wypowiedział kilka szybkich i niewyraźnych słów do swoich towarzyszy a oni nie odpowiadając mu ani słowem, rozpierzchli się po okolicy. Po minucie nie było widać już ani jednego z nich. Pozostał tylko Aiden i szarooki drab, pałający do niego, rosnącą z minuty na minutę, "miłością".
    - Idziemy! - warknął mężczyzna, szarpnąwszy chłopaka w stronę furgonu, zaparkowanego niedaleko wejścia do hotelu. - Popatrz sobie ostatni raz na słoneczko.
    Jego lodowaty ton i łamana angielszczyzna wywoływały u Aidena ciarki na karku. Nie był stąd, to było pewne. Nastolatek nie byłem pewien po jakie licho analizuje każdy szczegół tak dokładnie, skoro nie przydadzą mu się zapewne do niczego. Zawzięta mina i determinacja w działaniu porywaczy, świadczyła nieuchronnie o tym, jak bardzo pewni są swoich planów i tego co robią. Kiedy więc mówili, że zginie to nabierał pewności iż tak właśnie się stanie.
    - Nie waż się nawet drgnąć! - wyszeptał bliznowaty, pochylając się nad nim, kiedy przygwoździł go brutalnie do karoserii furgonetki. - Jeden twój ruch a strzelę.
    Tuż przy głowie chłopaka zgrzytnął na blasze samochodowej rewolwer. Aiden nie miał zamiaru ryzykować niepotrzebnie. Nawet do głowy mu nie przyszło by zbyt gwałtownie odetchnąć a co dopiero ruszyć się.
    Nagle, dokładnie w chwili, kiedy jego towarzysz, szarpnął drzwi furgonu by je otworzyć, zza zakrętu wybiegło dwóch  jego pobratymców z krzykiem by wrzucał zdobycz do samochodu i jechał. Jednocześnie rozległy się strzały, słychać było wrzaski kilku innych osób, zrobiło się niezłe zamieszanie, ludzie uciekali do bram i sklepów. Jakieś dziecko porzuciło rowerek i czmychnęło za kolegami do baru. Kobieta w pośpiechu rozsypała jabłka na ulicy a mężczyzna padł plackiem na kamienny chodnik. Tuż nad głową Aidena w karoserii samochodu pojawiła się dziura od pocisku a dźwięk wystrzału z broni bliznowatego niemal go ogłuszył. Chłopak zakrył głowę rękoma i skulił się ze strachu, zanim poczuł żelazny uścisk na swoim przedramieniu a następnie chłód metalowej podłogi w furgonie. Może zabrzmi to nieco dziwnie, może ktoś pomyśli, że to jakiś uraz psychiczny przez stres związany z porwaniem, lecz kiedy Aiden zobaczył jak drzwi samochodu zatrzaskują się za nim i poczuł jak samochód rusza, ulżyło mu. Ucieszył się, że jest bezpieczny, choć wiedział, że wiozą go na pewną śmierć.
    Huk wystrzałów i wrzawa zostały szybko gdzieś daleko za nimi. Furgonetka trzęsła niemiłosiernie a Aiden obijał się o jej ściany, pogrążony w półmroku przez przyciemniane szyby w oknach. Pozbierał się z podłogi i usadowił pomiędzy jakimiś skrzyniami by zapobiec kolejnym siniakom. Podciągnąwszy kolana pod brodę objął rękoma nogi i skulił się, odliczając minuty podróży. Strach przed tym co może go spotkać powracał. Był nawet silniejszy niż przed strzelaniną. Teraz, kiedy naprawdę zaglądał w oczy nastolatka i wrzucał do podświadomości różne, mniej lub bardziej prawdopodobne, możliwości, narastał w mnie i zagarniał całe jego wnętrze.
    - Cyprian... - wyszeptał, czując jak oczy pieką go od napływających do nich łez. - Cyprian gdzie jesteś? Dlaczego zostawiłeś mnie tam samego? Czego oni wszyscy chcą ode mnie? Cyprian?
    Po policzkach poleciały mu łzy niemocy, palce zwinęły się w pięści a zęby zazgrzytały, kiedy zacisnął szczękę i otarł policzki o spodnie. Wiedział, że nie pora na mazanie się. Musiał otrząsnąć się z oszołomienia, zebrać w sobie i zrobić wszystko by jakoś wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji. Nie jest przecież w krainie baśni i nie przyleci do niego dobra wróżka by zabrać go od złych porywaczy.
    Wsłuchał się w odgłosy z zewnątrz. próbował domyślić się dokąd jedzie. Usłyszał jednak tylko dźwięki przejeżdżających samochodów i przyciszoną rozmowę z szoferki. Przeszedł na czworaka tuż za nią i przytulił ucho do ścianki. Czyżby jechał z nimi ktoś jeszcze? W sumie nie kojarzył co dokładnie działo się podczas strzelaniny i tuż po niej.
    Niestety nie usłyszał zbyt wiele. Za to nabił sobie kolejnego guza, kiedy samochód nagle skręcił i zatrzymał się gwałtownie. Aiden usiadł pospiesznie jak gdyby nigdy nic i czekał na bliznowatego. Nie pojawił się jednak. Minuty się wlokły w nieskończoność. Wydawało mu się, że stoją już z godzinę i wyzywał sam siebie za niechęć do zegarków.
    Wreszcie drzwi otworzyły się i chłopak zobaczył jednego z porywaczy. Nie był to bliznowaty gość tylko inny. Blondyn, o śniadej cerze, ciemnobrązowych oczach i całkiem miłym wyrazie twarzy. Uśmiechnął się, ukazując garnitur bielutkich zębów i bez słowa odsunął się na bok, dając ręką znak by Aiden wysiadł. Chłopak musiał przyznać, że wygląd porywacza nie pasował do bandziora za jakiego go uważał. Był całkiem przystojny i miał w sobie coś, co sprawiało, że człowiek patrzył na niego z przyjemnością.
    Aiden wyszedł z furgonu i rozejrzał się dookoła.
    - Co to za miejsce? - zapytał przyjaźnie, z nadzieją na wyjaśnienie.
    - Idi! - usłyszał w odpowiedzi a przystojny blondasek pchnął go delikatnie w stronę szoferki samochodu.
    Pozostało mu tylko rozglądanie się i próba lokalizacji na własną rękę. Pod stopami szeleściły mu spadłe liście, dookoła mnóstwo było porozbijanych kamiennych płyt i szeregi zmurszałych murków. Jak nic, był albo na jakimś wysypisku materiałów budowlanych albo... I wtedy go zobaczył! Lśnił po środku rumowiska niczym światełko w ciemnym tunelu. Jego anioł. Jego piękny posąg upadłego anioła, który zobaczył w transie i który widniał na ostatnim rysunku. Tutaj, pośrodku rumowiska, pomiędzy dywanami z kolorowych liści wyglądał jeszcze piękniej. Był dostojny i pełen mocy. Mimo swojej opuszczonej głowie wyrażającej skruchę lub zawstydzenie, wyglądał niczym Bóg, pośród starych nagrobków. Aiden oniemiały wpatrzył się w posąg.
    Byłby pewnie stał tak z godzinę lub dłużej, gdyby nie silna męska dłoń, która chwyciła go za przedramię i pociągnęła dalej. Był prowadzony w stronę starej kaplicy lecz jeszcze długo nie mógł oderwać spojrzenia od anioła. Żegnał się z nim spojrzeniem, jakbym miał go nigdy więcej nie zobaczyć.
    Dopiero, kiedy podszedł do niego drugi z porywaczy i pchnął go wyrzucając z siebie jakieś obelgi w dziwnym słowiańskim języku, chłopak oderwał wzrok od posągu i spojrzał na miejsce, do którego go ciągnięto. Wiekowa, kamienna kaplica na obrzeżach cmentarza z przed trzystu lat. Aiden nie miał pojęcia w jakiej części miasta się znajduje. Jedno co wiedział to to, że chciał się tu znaleźć. Chciał, ale w zupełnie inny sposób i w innym towarzystwie.
    Zaczynało się ściemniać. Mrok wkradał się nieubłaganie pomiędzy drzewa i nagrobki. Robiło się chłodno a w powietrzu czuło się zapach nadciągającego deszczu. Mężczyźni wprowadzili Aidena do budyneczku. Na ścianach korytarza paliły się niewielkie pochodnie a kiedy weszli do okrągłej sali, okazało się, że tam również nie zapalono światła elektrycznego. Zamiast żarówek, na ogromnym dębowym biurku, stały trzy kandelabry z wypalonymi do połowy świeczkami. Światło pochodni i świec sprawiało, że miało się poczucie jakby człowiek przeniósł się w jakieś zamierzchłe czasy i został przywleczony do siedziby starego, groźnego i bezlitosnego czarnoksiężnika.
    Nastolatek nie zobaczył jednak nigdzie kogoś takiego. Zamiast tego, poprowadzono go do niewielkich drzwi znajdujących się za biurkiem i wepchnięto do małej celi bez okien, zatrzaskując za nim metalowe sztaby na drzwiach. Był więźniem. To nie ulegało wątpliwości. Tylko żeby się jeszcze dowiedział czyim i z jakiego powodu, byłby niemal uszczęśliwiony.
    Kiedy oczy Aidena przyzwyczaiły się do ciemności, odnalazł niewielką drewniana ławę, na której położył się na wznak i zaczął nasłuchiwać. Porywacze kręcili się za drzwiami w tę i z powrotem. Poruszali się dość szybko w zdenerwowaniu. Jednak chłopak nie potrafił zrozumieć ani jednego słowa wypowiadanego przez tych ludzi. Z tonacji głosów i wcześniejszych obserwacji, wywnioskował, że jest tam trzech mężczyzn. A gdzie pozostali? Zostali zabici? A może szykują dla niego salę tortur? Nie, nie, te wyobrażenia stawały się coraz bardziej fantastyczne i niebezpiecznie zabarwione wyglądem kaplicy. Chyba jednak nie powinien zbyt dużo myśleć nad swoim losem.
    - Gdzie ten szczeniak?! - nagle usłyszał za drzwiami angielskie słowa. - Dawać go tu.
    Aiden zerwał się z ławy i wcisnął w kąt tuż za nią, jakby to miało sprawić, że oprawcy nie znajdą go w tej klitce. Człowiek jednak zachowuje się chwilami bardzo dziwnie. Zwłaszcza stając oko w oko z niebezpieczeństwem, nad którym nie ma władzy i nic nie może na nie poradzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz